„So let’s set the world on fire,
We can shine brighter than the sun.”
***
Tego wieczoru przyszła bezsenność –
wspaniała towarzyszka uciemiężonych. Jestem rozdarta i odrobinę rozczarowana
samą sobą, a przez kłębiący się żołądku wstyd brak mi tchu. Widziałam, jak
jasne oczy ojca zaciemnia chłód i zawód, przesłaniając całą dobroć niczym
chmura gradowa. Tato nigdy nie wymagał wiele, kibicował jedynaczce w dążeniu do
spełnienia marzeń, a ja w parę dni po zakończeniu egzaminów wysłałam przez sowę
notkę, zapewniającą, że testy napisałam rewelacyjnie, choć do każdego z nich
uczyłam się przy świeczkach w noc przed, przysypiając nad stertą notatek oraz
otwartych podręczników. Doskonale pamiętam krytyczne spojrzenia współlokatorek,
z którymi notabene nie odzywam się za wiele. Dziewczyny pewnego razu
rozzłościło zakłócanie im upojnej ciszy nocnej, a po przypadkowym podpaleniu
kotary (szybka, namaszczona desperacją powtórka z zaklęć) zebrałam manatki i
spędziłam resztę nocy w pokoju wspólnym, popadając w sen w miarę dogasania
drewna w kominku. Myślami powracam do dnia dzisiejszego i dochodzę do prostego
wniosku. Okropna ze mnie córka. Nie dość, że chłopczyca, to kłamczucha i
tchórz. Gdyby nie quidditch, już dawno straciłabym prawa do miana hogwarckiej
uczennicy przez mizerne wyniki w nauce. Szlag by to! Muszę przestać być egoistką i pomyśleć czasem o innych. O tacie. Z
pewnością nie pozbędę się trawiących wyrzutów sumienia jeszcze przez długi
czas. A mogłam postawić na szczerość, co zwykle czynię.
Wyskakuję z łóżka i schodzę po schodach,
próbując zachować względną grację. Słodki czar odpoczynku ogarnął już cały dom,
a przez uchylone okna dobiega mnie równomierne cykanie świerszczy –
najpiękniejszy dźwięk lata. Z szafki chłodzącej wyjmuję resztki napoju babci
Ursuli. Nic nie pachnie podobnie kusząco jak kakao tej wiekowej, siwowłosej
kobiety. A pachnie czekoladą, nutą cynamonu, przyprawą z aromatycznych
goździków, kroplą soku wyciśniętego ze świeżej pomarańczy oraz intensywnym
eliksirem, który pozwala na wyciągnięcie ze składników maksimum wonności, tak,
aby i najmniej wrażliwe nosy potrafiły je wychwycić.
Codziennie rano, punkt szósta, babcia
wyłania się ze swojego przytulnego pokoiku na parterze i wkrada na paluszkach
do kuchni. Mimo miłości do Łatki, Cytrynki i Uszatka, zmiotką wygania z
pomieszczenia koty i zaczyna „rytuał kakaowy”. Na początek wyciąga ogromny,
cynowy kocioł, stawia naczynie na blasze wcześniej rozpalonego pieca kaflowego,
po czym roztapia w nim jedną trzecią kostki żółtawego, tłustego masła.
Następnie dodaje kolejno dwie tabliczki mlecznej lub gorzkiej czekolady, kilkanaście
łyżek najlepszego gatunkowo kakao, delikatne przyprawy, szczyptę soli dla
równowagi, odrobinę olejków balsamicznych lub owocowych nektarów. Na koniec
wlewa do kociołka trzy litry mleka. Całość miesza nie różdżką, a drewnianą
łyżką, ocierając od czasu do czasu parę z okularów. Tak przynajmniej wyobrażam
sobie cały proces. Babcia wkłada w to zajęcie niezmierzone złoża miłości i
pasji. Swój napój sprzedaje okazyjnie w mugolskich sklepach z wiejskimi
produktami, gdzie cieszy się niesamowitym powodzeniem. W ciągu paru lat opracowała
kilkadziesiąt przepisów własnej roboty i obecnie przymierza się do wydania
książki kucharskiej. Tworzy, niczym artystka, kakao na niepogodę z większą
ilością cukru, na radość ze szczyptą chili, na zmęczenie z dodatkiem kofeiny,
na nerwy z melisą… Poza angielską herbatką, słodycze od zawsze były jej
największą słabością, a kto raz zasmakował babcinych wyrobów, pragnął do nich
prędko wrócić. Dlatego przez nasz dom przewija się mnóstwo czarodziejów i
zwyczajnych ludzi z okolicznych miejscowości. Cieszy mnie fakt, że tyle osób
chce oblizać usta po tej wyjątkowej dla zmysłów uczcie. Jako szukająca, trzymam
linię przez dziesięć miesięcy w roku, ale w okresie wakacyjnym popuszczam pasa
i przybieram na wadze.
Siedząc w bujanym fotelu na werandzie,
sączę przez zęby gęsty, brązowy płyn. Nawet zimny jest przepyszny i z żalem
przełykam niewielkie porcje. Wpatruję się w usiane migoczącymi gwiazdami niebo,
myśląc, że wcale nie chciałabym być jedną z nich, jakąś odległą o tysiące lat
świetlnych planetą lub innym obiektem astronomicznym. Ich obraz dociera do
moich oczu, ale nikt nie potwierdzi ani nie zaprzeczy kwestii, czy nadal
istnieją. Ja chcę lśnić tu i teraz, nie daleko w przestrzeni kosmicznej,
osamotniona i skazana na smutną tułaczkę. Nie warto marzyć o nieosiągalnym, a
skupić się na tym, by podczas krótkiej, ziemskiej egzystencji zrobić coś, co
wypełni ludzkie spojrzenia szacunkiem i zachwytem. Zawojuję mały magiczny
świat. Przeczuwam to od pierwszej przejażdżki na miotle, kiedy tato ściągał
mnie z dużej wysokości czarami, drżąc ze strachu jak osika.
Przymykam powieki i snuję wyobrażenia o
przyszłych triumfach, przywołując także te z przeszłości, które poprowadziły
mnie do otrzymania pamiątkowego znicza, niezwykle cennej statuetki, wykonanej
ze szczerego, goblińskiego złota. Przedmiot zajął honorowe miejsce w głównej
gablocie pamiątkowej w Hogwarcie, a na plakietce pyszniło się moje nazwisko.
Było to małe, a zarazem stosowne wynagrodzenie litrów potu, tysiąca kropel
przelanej krwi i słonych łez wyczerpania.
Quidditch. Otrzymałam szansę na zdobycie
wielkiej sławy.
Za kilkanaście godzin wyruszam do
wschodniej Walii, by spędzić weekend z przyjacielem z drużyny, Alexandrem. Już
parę dni wstecz wysłał zaproszenie, chwaląc się nowiutkim zestawem do rozgrywek
i wyraźnie podkreślając, że będzie oczekiwać mojego rychłego przybycia. W lipcu
bracia Zachary, gryfońscy pałkarze, zapisali się do młodzieżowego klubu
sportowego, zrzeszającego nastoletnich zapaleńców i szkolnych graczy. Mieli z
tego całkiem ciekawe profity, bo między innymi organizowano dla nich wyjazdy na
pojedynki światowych lig, spotkania z zawodowymi sportowcami i wiele innych
atrakcji. Niejednokrotnie toczyłam z zazdrości pianę, ale musiałam pozostać na
Zielonym Wzgórzu ze względu na konie. Powracając, Alex, przejęty braterską
atmosferą kółka, postanowił zorganizować mecz podwórkowy we własnym ogrodzie. Z
przyjemnością przyjęłam propozycję, zadowolona, że wreszcie oderwę stopy od
podłoża i wzlecę wśród chmury! Poczucie wolności – kwintesencja życia…
*
Do Burry Port zaplanowałam podróż przy
użyciu prostego świstoklika, postawiłam więc na bezpieczeństwo i coś, co
zaoszczędziłoby mi czasu oraz nerwów. Przed południem trafiam do Ministerstwa
Magii wraz z ojcem, gdzie czeka już błękitny wazon. Wystarczy musnąć
porcelanowy obiekt palcem, by przedostać się do nadmorskiego, walijskiego
miasteczka.
– Nie jesteś do końca przekonany –
zauważam, wpatrując się w niechętną minę ojca. Dzielą nas minuty do pożegnania,
co pragnę mieć już daleko za sobą. Nie znoszę tej niezręczności, jaka niekiedy panuje
między nami… Tato wygląda na przygaszonego, jakby nagle pozwolenie na ten
krótki wyjazd sprawiało mu nie lada trudność. Z jednej strony się nie dziwię,
przecież wczoraj oberwał kubłem zimnej wody. Wzrusza ramionami, patrząc gdzieś
ponad moim ramieniem.
– Wiem – mruczy, przygładzając dłonią
jasne włosy.
– Pierwsze słowo do dziennika… – ucinam,
widząc chłodne spojrzenie zielonych oczu. A więc jednak trzyma się na dystans.
– Drugie do śmietnika – kończę szeptem, wpatrzona w czubki swoich przetartych
tenisówek.
– Baw się dobrze i bądź grzeczna u
państwa Zachary. Jeśli powrócisz bez otwartych złamań, osobiście podziękuję im
za opiekę nad tobą.
– To tylko dwa dni… – burczę,
powstrzymując się od złośliwszego komentarza. Cholera, a jeszcze tej nocy
obiecałam sobie, że będę milsza dla taty.
– Ano. Miłej zabawy – powtarza i obejmuje
mnie. Nie potrafię powstrzymać lekkiego uśmiechu. Przez krótkie sekundy wtulam
twarz w ojcowską klatkę piersiową, chłonąc zapach męskich perfum. Niechcący
zauważam przechodzącą obok nas młodą kobietę, wpatrzoną w tatę jak w obrazek.
Jej policzki oblewają intensywnie czerwone rumieńce, a kąciki pomalowanych na
czerwono ust unoszą się ku górze. Serce zaczyna bić mi szybciej, gdy prędko taksuję
ją wzrokiem, zanim zniknie z pola widzenia. O? Wygląda na to, że urocza,
długonoga szatynka gustuje w starszych mężczyznach.
– Antoinette – upomina mnie ojciec,
odsuwając się. – Lecisz czy nie?
Nie mówię mu o krótkim incydencie z Buraczaną Księżniczką w tle, walcząc z
niemądrym ukłuciem zazdrości. Jeśli zależy jej na znajomości z panem Vigierem,
szychą w Departamencie Magicznych Gier i
Sportów, niech postara się sama! Nie zamierzam ułatwiać hipotetycznej macosze
zadania ani brać udziału w jakiejś komedii romantycznej.
– Lecę! – wołam przez ściśnięte irytacją
gardło. – Do zobaczenia.
Podchodzę do świstoklika. Wokół wazonu
drga ledwo zauważalna, błękitna poświata. Ciekawe… Dotykam przedmiotu, a
podłoga natychmiast usuwa się spod moich stóp; zaciskam mocno zęby, doznając
niemiłego szarpnięcia w okolicach pępka i nagłych zawrotów głowy. Dobrze znoszę
podróże magicznymi środkami komunikacyjnymi, ale nie mogę się doczekać nauki
teleportacji w drugim semestrze szóstej klasy. To powinna być bułka z masłem,
sądząc po lekkości, z jaką poruszają się po Wielkiej Brytanii babcia i tato. Po
minucie wirowania w tunelu powietrznym i nieznośnym wrażeniu wielkiej głowy,
ląduję wśród wysokiej trawy. Na kolanach. Dźwigam się z trudem, przytłoczona
żarem upalnego, sierpniowego dnia, od którego drży duszne powietrze. Już z tego
miejsca widzę dom Zacharych, dom przemiłego małżeństwa i trójki ich
nastoletnich synów. Ruszam z polany, ściskając pod pachą miotłę i uważając, aby
smętnie zwisający z przedramienia plecak nie upadł na ziemię. Posiadam
nowoczesną Błyskawicę z drugiej kolekcji Dark Radiance – lekki model w kolorze
hebanu, stworzony dla drobnej postaci. Jego najważniejszymi atutami są czułość
na każdy ruch i bezproblemowa kontrola naprawdę szalonej prędkości, co szczególnie
przydaje się w różnego rodzaju zwodach lub pogoni za złotym zniczem. Błyskawica
stanowi moją dumę. Aby ją zakupić, musiałam rozbić wypełnianą przez cztery lata
świnkę-skarbonkę i wybrać z konta bankowego całą kwotę ze stypendium
sportowego, w przeciwieństwie do bogatych dzieciaków, otrzymujących z byle
okazji i droższe prezenty. Zawsze dokładnie przemyślam, co pragnę mieć i
uczciwie dążę do celu.
Na spotkanie wychodzi mi Alex –
niewysoki, śniady chłopiec z długimi do ramion, hebanowymi włosami. Skrycie
podziwiam jego egzotyczną urodę, sokoli nos, wyraziste kontury twarzy i
zabawnie drgające przy mówieniu jabłko Adama. Z trójki rodzeństwa to średni
brat, urodzony po Gary’m i przed Heraldem, najniższy i najsprytniejszy. Widząc
mnie, otwiera szeroko ramiona, do których chętnie przylegam, puszczając wolno
bagaże. Niedźwiedzi, przyjacielski uścisk jest tym, czego potrzebowałam. Alex
cofa się o dwa kroki z łobuzerskim uśmiechem.
– Fajnie, że tu jesteś, Pip. Nie
widzieliśmy się od paru tygodni – mówi miękkim tonem i chwyta ramię mojego
plecaka. – Ponieść?
– Daj spokój – rugam, ujmując granatową
torbę. – Zresztą, zachowaj te uczynności dla reszty gości, serio.
– Jak zawsze wredna. Chciałem zrobić
wyjątek i raz potraktować cię jak dziewczynę, nie kumpla. – Alex ściąga czarne
brwi, łapiąc się za brodę. Wybucham gromkim śmiechem, bardziej spowodowanym
radością ze spotkania niż tym kiepskim, często powtarzanym żartem.
– Bardzo śmieszne. Też tęskniłam. Lepiej
zapewnij mi jakiś cień, bo zaraz się rozpłynę i będziesz miał na sumieniu
kolejną duszę…
– Kolejną? Pierwszą i ostatnią. – Trąca mnie
lekko łokciem.
Idziemy, rozmawiając wesoło, ale wkrótce zatrzymuję
się, z nagła oblana zimnym potem. – Dostałeś już wyniki? – pytam cicho, spięta.
To okropne, ale chwilowo mam nadzieję, że nie tylko ja znajduję się w podłej
sytuacji. Niestety, średni Zachary wzrusza raźno ramionami.
– Zdałem!
– Och, cieszę się – odrzekam, siląc się
na pogodność. – Mi nie poszło najlepiej
– dodaję cierpko.
– Jesteś gwiazdą quidditcha! Po co ci
jakieś tam SUMy?
Dla Alexa wszystko jest proste i logiczne,
niewymagające żadnego sensowniejszego wytłumaczenia. Nim zdążę odpowiedzieć, chłopak
szybkim, nerwowym gestem łapie Błyskawicę, wsiada na nią i leci ku
przestworzom. Unoszę oczy na błękitne niebo, tworząc nad brwiami daszek. Alex
jest teraz jedynie plamą; przez moment obawiam się, że straci panowanie nad
wystrzałową miotłą, ponieważ od lat przyzwyczajano go do nieco powolniejszych
modeli. Dark Radiance bywa często podziwiany i, ku mojemu niezadowoleniu,
dotykany, jednak rzadko słyszę pytanie: mogę się przelecieć?
Postanawiam iść przed siebie. Wokół
roztacza się soczysta zieleń, płonąca malachitem w południowym, pełnym słońcu.
Po prawej stronie mam ogromny sad, w którym gałęzie drzew uginają się pod
ciężarem dojrzałych owoców – na szczęście jest na to rada i ulgę niosą latające,
wiklinowe kosze, zasysające do wnętrza jabłka, gruszki oraz czereśnie. Przede
mną rozciąga się ogromne podwórze… Widząc część przeznaczoną na grę w
quidditcha, moje serce porywa do tanga czyste pożądanie. Czuję drżenie warg i
bezwiednie zaczynam obchodzić łysą ścieżkę, wytyczającą owal dużego boiska. Z
zachwytem spoglądam na słupy, niższe od tych oryginalnych, ale zdecydowanie
nadające się do amatorskiej rozgrywki. Rany, zazdroszczę Zacharym!
Po kilku minutach usuwam się w cień,
siadając pod rozłożystą gruszą. Alex ląduje chwilę później. Zdyszany i
szczęśliwy, przeczesuje palcami rozwiane włosy.
– Trudno zapanować nad tym bydlakiem.
Jest emocjonująco, ale… trochę strasznie. Niby kontrola, niby wygoda… Po prostu
brak mi wyczucia – mówi, kładąc w trawie Błyskawicę. Matowa faktura trzonka
pochłania promienie do wewnątrz niczym czarna dziura, co uważam za niezwykle intrygujące
zjawisko. – Hej! – Alex pstryka w moje nagie ramię. – Wiem, co myślisz. My,
pałkarze, możemy latać na mopach i odwalać najgorszą robotę, co?
– Czytasz mi w myślach? – pytam dziarsko,
patrząc na przyjaciela spod ukosa.
– Owszem. I dowiedziałem się też, że… –
marszczy nos, najwyraźniej nie mając pomysłów na dokończenie zdania. Alex to
kiepski kabareciarz, choć usilnie się stara. Parskam śmiechem i jakimś cudem za
moment lądujemy pośród wysokich kęp, tarzając się w morzu szmaragdu na
podobieństwo małych dzieci. Gdy nasze głosy cichną, zdaję sobie sprawę z tego,
że leżę na Alexie, zdmuchując z policzka luźne pasemko. Kąciki naszych ust
opadają i spoglądamy sobie w oczy…
– An – szepcze średni Zachary, jakby
zaskoczony.
Nie rozumiem, dlaczego, ale nie mam
ochoty się odsuwać. To coś zupełnie nowego i niespodziewanego, błysk, krótka
migawka… Nie, to nie ma prawa bytu…
Niezręczną sytuację przerywa mama Alexa.
Pani Zachary przechodzi przez taras do ogrodu, a widząc mnie, woła:
– Witaj, Pippo!
Zrywam się niezdarnie i macham w kierunku
przepięknej brunetki, którą darzę sympatią od wielu lat. Boso, w zwiewnej
sukience i letnim kapeluszu wygląda niezwykle kobieco. Podbiegam do niej,
zostawiając rozkojarzonego Alexa w tyle.
– Dzień dobry – uśmiecham się szeroko,
przygładzając rozczochraną, jasną burzę z miedzianymi przebłyskami. Kobieta
obejmuje rękoma szklany dzban z lemoniadą, a za nią płyną w powietrzu szklanki
i niski, okrągły stolik.
– Dawno przyleciałaś?
– Jakieś piętnaście minut temu –
odpowiadam zgodnie z prawdą, łapiąc stoliczek i próbując umieścić go we
wskazanym przez panią Zachary miejscu. Próbując, ponieważ mebel usiłuje się
wyrwać i na ponów lewitować. Z pomocą przybiega Alex. Nie patrzę w jego stronę,
odrobinę onieśmielona tym, co niedawno zaszło. Właściwie to nie zaszło, ale
mogło się wydarzyć…
– Mamo, weź coś zrób z tym.
Pani Zachary pstryka palcami, a ponad
dwadzieścia szklanek spokojnie osiada na nieruchomym już blacie.
– Hm… – Zerka przez opalone ramię ze
zdziwieniem. – Myślałam, że idzie za mną.
Jak na komendę podnosimy głowy i patrzymy
w kierunku otwartych, przeszklonych drzwi.
– Kto? – pyta mój przyjaciel. Spoglądam
na niego i widzę ten znajomy błysk radości w oku. Cieszy się, że zaczęli
przybywać goście na mecz, który zorganizował sam.
– Chłopcze, chodź tutaj! – woła pani
Zachary. Chłopcze? Mrużę powieki i dostrzegam nieznaczny ruch. Firanę
osłaniającą wejście do wnętrza domu przesuwa męska, śniada dłoń. Chwilę potem
na słońce wychodzi grecki bóg i zaczyna iść wzdłuż trawnika lekkim krokiem.
Mija chyba wieczność, nim przestaję lustrować rosłą sylwetkę młodego mężczyzny,
jego jasne włosy i skromną, czarną koszulę, której rękawy powoli podwija. Do
mojego umysłu wkracza informacja, kim on jest, a świadomość przetwarza ją w
ślimaczym tempie. Chcę chwycić Alexa za łokieć i zapytać, czy stroi sobie
żarty, ale średni Zachary pędem przecina powietrze i wita GO braterskim
uściskiem. Przełykam głośno ślinę, a wraz z nią rosnącą irytację.
Pozostaje tylko ciekawość.
Perspektywa
Antoinette
*
Siedzę wygodnie oparty o pień drzewa i
popijam schłodzoną trzema kostkami lodu lemoniadę. Nie zamierzam nikomu
przeszkadzać, więc przyglądam się gościom zlotu, którymi miarowo zapełnia się
ogród, a tym samym narastają rozmowy i hałaśliwe, wesołe pogawędki. Czuję się
obco wśród wielu znanych-nieznanych twarzy i jestem gdzieś poza formującymi
się, małymi grupkami przyjaciół, unikającymi moich spojrzeń. Nie mam żalu do
Alexandra, który próbuje ze wszystkich sił ogarnąć sytuację i zapewnić gościom
komfort z najwyższej półki. Staliśmy się całkiem dobrymi znajomymi w Klubie
Quidditcha, choć to głównie pozory. Pragnąłem wykorzystać go, by zbliżyć się do
Antoinette. Kiedy zobaczyłem ją tu po raz pierwszy, od razu odgadnąłem bijące
od niej emocje : zaskoczenie, złość i zaintrygowanie. Podoba mi się ten
temperament, uniemożliwiający dziewczynie bycie dobrą aktorką. Mniej lubię
fakt, że szufladkuje ludzi i prawdopodobnie uważa mnie za kogoś w rodzaju wroga.
Wiosną dla celów rozrywkowych przyjąłem
pozycję szukającego i odrobinę podratowałem sytuację Slytherinu, wygrywając
mecz z Puchonami i łapiąc znicza w spotkaniu towarzyskim z Gryfonami. Dla
gwiazdy Gryffindoru i innych był to prawdziwy szok, ale i tak przewyższyli nas
rangą oraz punktami. Jednak liczyło się to, że poruszyłem w niej wrażliwą
strunę i zaciekawiłem. Zachwiałem tę długo nienaruszoną pewność i wiarę w bycie
kimś niezniszczalnym. Poczuła się zagrożona. Wiem to. Całkiem nieźle poradziłem
sobie w obu meczach jak na kogoś, kto trenował amatorsko…
– Hej, przyniosłem twoją miotłę.
Wznoszę oczy i widzę Haralda. Najmłodszy
Zachary i wstydliwy, sympatyczny chłystek. Codziennie dzielimy pokój wspólny w
czasie roku szkolnego, lecz nigdy nie potrafię dostrzec w nim jakichkolwiek
ślizgońskich cech. Tiara musiała szukać bardzo głęboko albo potwierdza się moje
przekonanie, że cicha woda rwie brzegi.
– Siadaj tu. – Klepię miejsce obok.
Trzynastolatek chętnie przyjmuje ofertę i wygląda tak, jakby chciał mnie
zasypać gradem pytań. Widać, że czuje się znacznie lepiej na swoim terenie niż
w oślizgłych lochach.
– Co ci się stało w rękę? – pytam, nim z
jego otwartych ust wydobędzie się dźwięk. Zabandażowane przedramię chłopca
spoczywa w temblaku.
– Spadłem z drzewa. Wczoraj zrywałem
jabłka z najwyższych gałęzi – odpowiada głośno i ogląda się na wypoczywające
nieopodal dziewczęta. Nie, mały rycerzu, to nie równa się pokonaniu smoka w
Grocie Śmierci. – Dzisiaj już nie boli, ale mama się uparła… – Kręci głową z
rozczarowaniem, szarpiąc nerwowo za przybrudzony materiał.
– Jeśli będziesz tarmosić opatrunek, pani
Zachary tym bardziej nie pozwoli ci go zdjąć – mówię cichym, konspiracyjnym
tonem. Brązowe tęczówki Haralda wypełnia strach.
– O kurde…
Wyjmuję różdżkę.
– Chłoszczyść.
Brud stopniowo zanikł i bandaż znów lśni
czystą bielą, a zwisająca smętnie, metalowa spinka powraca na pierwotne
miejsce.
– Rany, dzięki – wykrztusza Harald.
Doznaję miłego ukłucia w okolicach serca widząc, że sprawiłem chłopcu radość.
Staram się jednak zachować na twarzy stoicki chłód.
– Też chciałbym czarować…
– Doczekasz się.
– Jak to jest rzucać zaklęcia bez strachu
o konsekwencje? – drąży Harald, przybierając mądrzejsze brzmienie. Wyraźnie się
rozluźnił. Węże nie trzymają się razem. Ale czasem muszą, gdy dookoła lwy i
inne drapieżniki.
Wzdycham, szukając jej w tłumie. Nagle napotykam te zielone oczy i wciska mnie w
konar. Nie myliłem się, sądząc, że jestem obserwowany…
– Szczerze? To niezwykle zdradzieckie.
Wiesz, że trzymasz w dłoni z pozoru coś prostego, nad czym tysiące czarodziejów
nie zastanawia się dniami i nocami. To po prostu część naszej egzystencji.
Egzystencji magicznego człowieka. Niestety bywają i tacy, którzy pragną
wycisnąć z tego maksimum, bo wiedzą, że nikt nie patrzy i są poza wszelkimi
barierami. Eksperymentują i ciągle szukają czegoś nowego, nie poprzestając na
ogólnodostępnych książkach, jakie można dostać dosłownie gdziekolwiek. Magia
jest kusząca i zwodnicza, łatwo się od niej uzależnić. – Słyszę, jak Harald ze
świstem zaczerpuje oddech. Może to właśnie teraz nadszedł ten moment, w którym
odkrywa się ciemna strona jego młodej duszy?
– Opisałeś siebie?
– Nie – odpowiadam bez zastanowienia. –
Po prostu ciesz się beztroską. Czary nie są ci jeszcze potrzebne do szczęścia.
Moje dzieciństwo nie tak dawno dobiegło końca - kontynuuję, zgrabnie pomijając
fakt, że od czasu poznania prawdy
minęło już osiem lat i żadnego dzieciństwa z tego okresu nie pamiętam.
Perspektywa
Septima
*
Słońce poczęło chylić się ku zachodowi, a
cienie wydłużały swe mroczne oblicza. Błękitne wcześniej niebo pokryły
postrzępione obłoki, natomiast temperatura nareszcie spadła o kilka stopni.
Spiekota uleciała z rozgrzanych ciał, nieustannie chłodzonych mroźną lemoniadą.
Gospodarz spotkania uznał, że czas rozpocząć mecz. Dziesiątki ścierek poszło w
ruch, zaś pasta do pielęgnacji mioteł przechodziła z rąk do rąk. Każdy chciał
posiadać lśniący model i odprężyć się przed nadchodzącą rozgrywką. Bracia
Zachary tymczasem przytargali brązową skrzynkę; zamki kliknęły i oczom młodych
czarodziejów ukazały się cztery różnej wielkości piłki. Największa z nich była
czerwonym kaflem; dwa mniejsze tłuczki spoczywały po jego obu stronach. Pod
wiekiem skrzyni znajdowało się miejsce dla Złotego Znicza. Alex delikatnie
otworzył małą skrytkę i lśniąca powłoka malutkiej piłeczki błysnęła w ostatnich
promieniach czerwonego słońca. Antoinette stała już niedaleko w pełnej
gotowości, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w swój skarb.
– Dobra, ludzie! – Gary, najstarszy
Zachary, uniósł ręce i przywołał w pobliże całą dwudziestosześcioosobową grupę.
– Mój brat chciałby prosić naszą wyśmienitą szukającą o przemówienie, jednak
przedtem wtrącę trzy knuty. Pamiętajcie, że ta gra ma służyć rozrywce i
rozgrzewce przed rychłym powrotem do szkoły. Zapomnijcie o ostrej rywalizacji,
dumę schowajcie do kieszeni. – Mówiąc to, rzucił pannie Vigier ostrzegawcze
spojrzenie. – W pierwszym pojedynku zachowamy swoje pozycje, w drugim się
zabawimy. Drużyny zostaną wybrane od nowa, a role będziecie losować z
kapelusza. Świetny pomysł, co? Po prostu bawcie się dobrze!
Gary’ego pożegnano oklaskami i dziarskimi
okrzykami. Zaraz po nim na piedestale stanął Alex, uśmiechając się
przepraszająco. Antoinette wstrzymała oddech. Rozumiała przesłanie tego gestu.
– Fakt, zamierzałem uczynić to, co
zdradził już Gary. To Pippa powinna paroma ciepłymi słowami oficjalnie rozpocząć
mecz. Jest dla mnie nie tylko przyjaciółką i… wsparciem, ale też wzorem do
naśladowania. Nie ugina się pod naporem przeciwności, realizuje marzenia.
Własnymi siłami zdobyła wysoką pozycję, ale talent godny pozazdroszczenia ma we
krwi – wyrzekł, mocno splatając palce. Brzmiał szczerze, wobec czego Antoinette
odrzuciła na bok wspomnienie ich dziwnej bliskości. Nie sądziła, że zostanie poproszona
o wystąpienie, ale wyprostowała plecy i z nieukrytą radością stanęła obok
Alexa.
Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco,
zapewne chcąc rozkoszować się już lotem oraz zespołową pracą podczas
podwórkowego meczu. Zerknęła na przyjaciela, szukając w jego oczach błysku
aprobaty. Znalazła.
– Cóż, nie przygotowałam żadnej mowy –
zaczęła nieśmiało, przyglądając się twarzom gości. Miny Septima nie potrafiła
rozszyfrować, choć na niego patrzyła najdłużej. – Cieszę się, że przybyliście.
Kiedy dostałam zaproszenie od sprawcy zamieszania, pomyślałam: jak on zbierze
chociaż dziesięć osób w najgorętszym okresie wakacji? Niepotrzebnie zwątpiłam.
To nie jest jedynie okazja do spotkania i imprezy, ja widzę w was niekłamaną pasję
do quidditcha. Cenię was za poświęcanie temu sportowi cennego czasu. Jest tu
cała moja gryfońska drużyna, ale dzisiaj nie będziemy grać razem. Korzystając z
okazji, dziękuję wam za chwile, jakie dzielimy! Za wspólne treningi w
niepogodę, strategiczne plany przy grze w karty i kremowym piwie. Jesteśmy
sobie bliscy. – Policzki dziewczyny spąsowiały. – Alex mądrze wspomniał, że
dążę do celów. Czasem to, co lubicie i kochacie, może być przyczyną do smutku.
Czy warto się poddawać? Nie warto. Wtedy zaprzepaszcza się to, na co
pracowaliśmy. Należy przełknąć klęski – jej wzrok znów bezwiednie powędrował ku
Septimowi, trzymającemu się na uboczu – i ćwiczyć dalej. Walczcie o marzenia. Zacznijmy
grę! – Była zadowolona, że zdołała spontanicznie wymyślić parę prostych zdań.
Przyjęła żywy aplauz z szerokim uśmiechem i usunęła się na bok, aby ochłonąć.
Nadeszła pora na oznaczenie boiska. Gary
z pomocą Septima utworzyli wokół owalu niewidzialne ściany, mające za zadanie
chronić piłki przed wypadnięciem poza linię. Tymczasem Antoinette rozglądała
się, w myślach kalkulując szanse i składając drużyny tak, aby obie miały równe
szanse. Stwierdziła, że najlepiej będzie, gdy Septim trafi do zespołu z
lepszymi pałkarzami i obrońcą, ona poradziłaby sobie z dobrymi ścigającymi.
– Dziwne, że ten arystokrata, Blake,
przyjął zaproszenie. – Podchwyciła słowa Kevina Creews’a, obrońcy i
automatycznie obróciła głowę. – Strasznie tajemniczy z niego gość.
– Przesadzasz. – Alex miał w zwyczaju
bronić innych. – Dzięki wsparciu finansowemu jego rodziny klub w ogóle
istnieje. A poza tym na stałe został szukającym. To znaczy, dopóki nie ukończy
Hogwartu.
Żelazna obręcz zacisnęła się wokół gardła
Antoinette.
– Cholernie przystojny ten Blake –
zauważyła Melissa Denise, czarnoskóra Gryfonka. – Szkoda, że Ślizgon, bo pewnie
cwaniak, choć przytrzymał mi niedawno drzwi i w gadce jest dość przyjemny.
– Wolę być ostrożny. Raz złapał znicza
przed Vigier, co znaczy, że ma wysoce rozwinięte umiejętności. Uważajcie, żeby
nie zdradzać żadnych taktyk…
– Och, na Merlina! Nie jest żadnym
szpiegiem, a An stoi tuż za nami i podsłuchuje.
– Wcale nie! – żachnęła się dziewczyna,
podchodząc do grupki ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. – Rozmawiacie za głośno.
Ale nie zamierzam się przyłączać do plotek. Wybierzcie mnie i Septima na
liderów. Zobaczymy, kto dorwie znicza – powiedziała z żarem w głosie.
*
Jak zadecydowała, tak się stało. Ku
lepszej orientacji drużyna Antoinette założyła czerwone szarfy, zaś klika
Septima jasnoniebieskie. Harald postanowił sędziować i po pierwszym gwizdku
gracze wzbili się w powietrze. Panna Vigier wreszcie doczekała się wymarzonej
rześkości i swobody, oderwana od podłoża. Krążyła wraz z pozostałymi przy
bramkach, obserwując z góry wypuszczającego piłki chłopca. Kilkuosobowa
publiczność zawyła z zachwytu.
– Czas start! – zawołał Harald i
czmychnął z boiska.
Przez ułamek sekundy An śledziła drogę
złotego znicza, ale nie wyrwała Błyskawicy do lotu. Skierowała wzrok na Septima,
krążącego po polu jak sęp. Nastolatce podobało się jego rozluźnienie i wypisany
na twarzy relaks, i poczuła nić pierwszej sympatii, choć przysięgła sobie, że
schwyci znicza przed nim.
Kilkanaście stóp nad ziemią rozpętała się
prawdziwa wojna. Tłuczki śmigały ze świstem, odbijane zaciekle przez pałkarzy.
Ścigający twardo walczyli o kafla i punkty, skrupulatnie zapisywane przez dwie
ochotniczki. Antoinette znajdowała się poza tą bitwą, bo do niej należało inne
zadanie, utrudnione przez nieznośnie szybką, złotą piłeczkę. Próbowała także
przyjrzeć się ruchom taktycznym Septima, ale blondyn nie przymierzał się do
zastosowania zwodniczych trików, tkwiąc pod wielkim znakiem zapytania. W pewnym
momencie zwiódł ją odblask światła od tarczy czyjegoś zegarka. Zmarnowała kilka
cennych sekund, podczas których jej przeciwnik mógł wypatrzyć znicza.
Postanowiła posiedzieć mu na ogonie, dyskretnie i z palcem na pulsie. Chciała
wylądować z piłeczką w dłoni i satysfakcją w sercu. Inaczej zmartwi Gryfonów
kiepską kondycją…
– Niech ci tłuczek świśnie – mruknęła pod
nosem, zauważając zakradającego się ku niej Septima. Wtem, tuż obok ucha
chłopaka przeleciała szybko czarna piłka i Antoinette natychmiast spięła ciało.
Młody Blake zdołał uciec przed złośliwym tłuczkiem.
I wtedy za jego plecami, na tle
zachodzącego słońca, przemknął znicz. Antoinette śmignęła wzdłuż boiska,
omijając szerokim łukiem zawodników. Z krnąbrnym uśmiechem przeleciała blisko
Septima, karcąc w myślach nieuwagę chłopaka.
Nie sądziła, że Septim miał własny plan i
również dostrzegł cenną piłeczkę. Z zawrotną prędkością zanurkował i wykonał mistrzowską
pętlę wokół dziewczyny, a później zaczął swobodnie podpływać do znicza, który
ni z tego, ni z owego zmienił trasę lotu. Widownia zawrzała.
Ktoś przypadkiem został uderzony kaflem i
pani Zachary zajmowała się bezpieczną eskortą.
Do pomocy włączył się Gary, odbijając
tłuczka w kierunku Septima. Piłka uderzyła o włosie jego miotły, przez co
momentalnie stracił panowanie. Antoinette wykorzystała tę chwilę i bez problemu
złapała znicza. Pod palcami czuła znajomą, ciepłą od promieni fakturę; drobne,
delikatne skrzydełka zastygły w bezruchu. Wykonała pożądane przez publiczność
salta, ale samozadowolenie spowodowane wygraną ulotniło się w ciągu pół minuty.
Przez chwilę analizowała obrazy ze świeżej przeszłości i doszła do wniosku, że
Blake mógł złapać znicza, ale zrezygnował.
Pozwolił jej zwyciężyć.
***
Pierwsza, przeczytam pewnie jutro <3.
OdpowiedzUsuńps. U mnie też nowość, tyle że musiałam zmienić adres [grant-w-hogwarcie]
Cieszę się, Marudo ;D
UsuńPrzeczytałam ^^.
UsuńOgólnie, to rozdział mi się podobał, choć pewnikiem troszkę sobie pomarudzę na narrację. Ale co tam, troszkę ci już na gadu pisałam xD. Po prostu trudno mi się było przyzwyczaić, bo wcześniej całość opowiadania pisana była moją ulubioną trzecioosobówką w czasie przeszłym, a teraz więcej jest narracji pierwszoosobowej teraźniejszej, której nigdy nie lubiłam. Mam jednak nadzieję, że później perspektyw będzie mniej, a więcej trzecioosobówki ^^.
Ale swoją drogą, i tak mi się tekst podobał. Mimo nielubianej przeze mnie narracji. Do niczego innego nie mogłabym się przyczepić, choćbym nawet chciała - ty po prostu piszesz za dobrze i można ci jedynie zazdrościć doświadczenia w pisaniu oraz wyrobionego stylu. Dobra, koniec marudzenia, bo już na gadu ci trochę napisałam na ten temat przedwczoraj ^^.
Lubię An. To fajna dziewczyna, choć całkowicie różna ode mnie - ona przedkłada sport nad wiedzę, ja znowu odwrotnie. Choć obie jesteśmy chłopczycami - za to ją uwielbiam! Nie lubię tych wszystkich wydelikaconych panienek w sukienkach. Fajnie opisujesz jej relacje z rodziną. I ja, i moja Evelyn, mogłybyśmy pozazdrościć jej takiej babci. Bo my niestety tak fajnie nie mamy. A i ojciec An jest bardzo sympatyczny, lubię go i żałuję, że później, w rozdziałach o Hogwarcie, już go pewnie nie będzie.
Cieszę się, że postanowiłaś trochę zmienić koncept odnośnie przyjaciół An i teraz koleguje się bliżej tylko z Alexem, a z dziewczynami zacznie się zadawać później. To nawet ciekawsze w sumie.
Fajny też pomysł z tym towarzyskim meczem, choć to akurat chyba miałaś też w tamtej wersji. Coraz bardziej zastanawia mnie też Septim. Dlaczego tak bardzo interesuje się właśnie An, a nie na przykład kimś innym? Pewnie później będzie mieć to związek z tym tajemniczym prologiem, ale póki co, to naprawdę zastanawiające i jestem ciekawa, co takiego wymyśliłaś, bo jestem przekonana, że masz fabułę o wiele lepiej przemyślaną i dopracowaną niż ja, więc wiesz, dlaczego on się tak zachowuje.
Opisy były fajne. I dobrze oddajesz emocje bohaterów oraz ich samych - zaczynają mi się już rysować charaktery postaci, a niestety w wielu opowiadaniach jest tak, że czasem i po dziesięciu czy więcej rozdziałach ciężko mi powiedzieć o postaci coś konkretnego.
Swoją drogą, sporo zmieniasz. Widzę dużo różnic między poprzednią wersją a tą. Trochę wycinasz, trochę zmieniasz - okej :). Sama też to przecież robię. Cieszę się jednak, że tu wróciłaś, i nawet, jeśli czasem będę marudzić, wiedz, że i tak twoje opowiadanie lubię i staram się przymykać oko na drobne niedogodności z narracją.
Ciekawi mnie Hogwart. No i Simon <333. Czekam na niego z niecierpliwością, to mój ulubiony bohater męski w twoich opowiadaniach. Szkoda, że z moich Simonów zawsze wychodziły melepety, ale twojego i tak lubię i czekam z utęsknieniem. Mam nadzieję, że w tej wersji też będzie z Ameryki <333.
Czekam na kolejny i życzę dużo weny ^^.
:***
Kocham ten szablon <3333333333333
UsuńBardzo podobał mi się ten rozdział. Zazdroszczę Ci tak przepięknych opisów, każde zdanie ma w sobie tę nutkę magi ;) Najbardziej podobał mi się opis gwiazd, gdy An przyglądała się im, popijając kakao swojej babci. Swoją drogą, wypiłabym sobie to kakao od jej babci ^^
OdpowiedzUsuńTo fajnie, że An poleciała do swojego przyjaciela Alexa, który zorganizował taką rozrywkę. An musi oderwać się do tej szarej rzeczywistości nazywanym kiepskimi wynikami z egzaminów. Alexander wydaje się sympatycznym, a także sporem do żartów chłopakiem:)
Niezwykle zaintrygowała mnie postać Septima. Z jego perspektywy w tej notce mogę stwierdzić, że to dość tajemniczy człowiek, ale wiadomo w jakim celu tu przyszedł. Chce być za bardzo blisko An, która czuje do niego nienawiść. No i to pozwolenie Septima, by An jednak złapała ten znicz. Myślę, że postąpił tak w jakimś bardzo ważnym celu :)
Zaciekawił mnie sposób, w jaki napisałaś ten rozdział, bo na początku pisałaś pierwszą osobą An i Septimem, a na samym końcu pojawiła się trzecia osoba An... Ciekawe ^^
Całuję i czekam na kolejny rozdział ;*
Kurczę, żałuję, że nie spotkałam tego bloga zanim zaczęłaś pisać go od nowa. Przynajmniej wiedziałabym, co się wydarzy, bo teraz przeczytałam ten rozdział i nie mogę się doczekać kolejnego. :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twoich opisów. Zazwyczaj ludzie skupiają się na dialogach, a jeśli już zaczynają pisać coś innego niemiłosiernie przynudzają. Ale nie ty. Dokładnie wszystko opisujesz, a czytelnik ani się obejrzy i zostaje wciągnięty w twój świat. Wychodzi ci to naprawdę zgrabnie i klimatycznie. Noc, weranda, kakao i zamyślona nastolatka - jak z filmu. <3 Sama chętnie urządziłbym sobie taką noc.
Podoba mi się postać Alexandra, to taki... Słodki chłopak, może tak. Zazdroszczę An, sama zawsze marzyłam o takim przyjacielu.
Trochę mi ta narracja zgrzyta, zaczynasz w jeden sposób, a kończysz w drugi. Można się zirytować. :) Ale to w sumie jedyny błąd, jaki zobaczyłam.
No i Septim! Przyznaję bez bicia, nie lubię go za bardzo. Wydaje mi się... Podejrzany. Jakby nie mówił wszystkiego. Noale, to dopiero drugi rozdział, nie można spodziewać się wyjaśnienia wszystkich tajemnic.
I muszę powiedzieć, że co do rozdziału to podoba mi się zarówno jego tytuł (to jedna z nielicznych lektur, które do tej pory kocham) i tekst piosenki. Uwielbiam obie wersję, Fun. i Glee. A co do szablonu, to jest świetny! Kocham Gryffindor, a śliczna panna Agron idealnie do niego pasuje.
Pozdrawiam i obiecuję pojawić się pod rozdziałem nr 3. Nie wiem, czy powiadamiasz o nowych rozdziałach... Ale mniejsza z tym, dodam cię do Obserwowanych i nie będę ci sprawiać dodatkowego kłopotu. :)
[troubled-spirits.blogspot.com]
To prawda, że An popełniła błąd nie ucząc się jak należy i w dodatku na ostatnią chwilę. Ale teraz dziewczyna ma nauczkę na przyszłość i jeśli jej naprawdę zależy na wynikach, powinna wyciągnąć z tego stosowne wnioski.
OdpowiedzUsuńCałkiem fajny taki zlot i rozegranie meczu, na zasadzie zabawy przed powrotem do szkoły na kolejne dziesięć miesięcy rywalizacji w nauce i qudditchu.
Co do zwycięstwa to rzeczywiście możliwe, że Septim pozwolił wygrać An. Zdaje się, że czuje on do niej jakąś mięte...
Czekam na następny i Pozdrawiam ;)
Po przeczytaniu twojego opowiadania jeszcze bardziej lubię quidditch :) Zaciekawiłą mnei ta historia, głównie dlatego, że jest niespotykana, oryginalna :) czytając opis twojego bloga pomyślałam sobie, że może stworzysz taki kryminał w Hogwarcie, ale chyba jeszcze jest za mało rozdziałów żeby sądzić, że coś takiego się pojawi :) Fajnie, że napisałaś ten rozdziałów z persperktywy kilku bohaterów, dzięki temu nie zgubiłąm się, i mniejwięcej wiem o co komu chodzi :)
OdpowiedzUsuńBędę zaglądać tu częściej, a ciebie zapraszam do mnie na znaną historię, w niezwykłej oprawie :)
wszystko-za-wszystko.blogspot.com
Pozdrawiam :)
Hej, Shy!
OdpowiedzUsuńTeraz mam okazję poznać tę historię poniekąd od początku. Odzywam się, dopiero teraz, ale musiałam uporządkować swój blog po powrocie już niedługo pojawi się coś do czytania może zajrzysz? Co do treści opowiadania, to najbardziej fascynująca wydaje się sama Antoinette. Jest niesamowitą zawodniczką i zapewne w przyszłości będzie sławna! Drużyny będą zabiegać o taką szukającą, jak ona. Czekam na trzeci rozdział.
[1/3]
OdpowiedzUsuńDzień dobry!
Już zanim poddałam się na początku bieżącego roku i zawiesiłam w styczniu swojego bloga, miałam ochotę przeczytać pierwotną wersję Gryfonki na Tropie. Zachęcił mnie do tego szczególnie intrygujący adres, a po przeczytaniu ówczesnego opisu z zarysem historii wydawało mi się, że opowiadanie mnie zainteresuje. Zniknęłam jednak z blogowego świata, do którego powróciłam w niedalekiej przeszłości i zauważyłam, że publikujesz opowiadanie w zmienionej lekko wersji od nowa. Biorąc to za uśmiech od losu, od razu wzięłam się do czytania.
Prolog był idealnie taki, jaki lubię. Krótki i zwięzły, ale zarazem tajemniczy i intrygujący. Po prostu spełniał rolę takiej „próbki”, która ma wprowadzić do opowiadania, mówiąc o czymś, co dla czytelnika na daną chwilę nie ma żadnego sensu. Najważniejszy w prologu jest dobry klimat, a ty z pewnością go osiągnęłaś. Nie przedłużając, skończyłaś w odpowiednim momencie, podsycając ciekawość.
Ogółem podoba mi się narracja opowiadania. Po prostu uwielbiam czas teraźniejszy (<3) i jestem gotowa postawić mu ołtarzyk w moim pokoju. Sama chciałabym w tym czasie pisać, ale, niestety, niekoniecznie mi to wychodzi, często się zapominam, a wówczas czas przeszły wpycha się do narracji każdą szczeliną. Dlatego też szczególnie podziwiam Cię, że zdecydowałaś się na ten czas, co w połączeniu z narracją pierwszoosobową daje efekt „relacji świadka na żywo”. Szkoda tylko, że czasem przerywasz tę „relację” czasem przeszłym i narracją trzecioosobową.
Budujesz dobre dialogi i rozwinięte opisy. Ogółem masz bardzo bogaty zasób słownictwa, ale nie bawisz się w tak zwane kfiatki, dzięki czemu wszystko brzmi naturalnie i logicznie. Można by uznać, że chcąc opisywać tyle meczów quidditcha rzucasz się na głęboką wodę, ale dynamiczne opisy sportu naprawdę Ci wychodzą. Nie zanudzasz nimi czytelnika, który z zainteresowaniem czeka na wiadomość, kto też wygra mecz ; )
Jeśli chodzi o błędy, to nie szukałam ich jakoś specjalnie, a już szczególnie nie w drugim rozdziale, jak już to bardziej w pierwszym. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to je wypiszę (ah, dawne przyzwyczajenie oceniającej i bety, wybacz xD):
Rozdział pierwszy:
[1] uśmiecham się do własnych, motywujących myśli - > bez przecinka pomiędzy „własnych” a „motywujących”. Jest taka zasada, że jeśli przymiotniki (tudzież imiesłowy czy tym podobne; bez szczegółów, wiesz o co chodzi) odpowiadają na inne pytania, nie stawiamy pomiędzy nimi przecinka. Tak więc „własnych” odpowiada na pytanie „czyich?”, a „motywujących” na „jakich?”. Inna sprawa byłaby na przykład gdybyś napisała „sprytnych, motywujących myśli”, bo wiadomo wówczas, że oba przymiotniki (czy raczej przymiotnik i imiesłów przymiotnikowy) odpowiadają na takie samo pytanie („jakich?”)
[2] żyję chwilą i żyję przekonaniem - > rozumiem, że powtórzenie zostało tu zastosowane specjalnie, jednak w kontekście całego zdania niezbyt pasuje i trochę zgrzyta. Wystarczyłoby samo „żyję chwilą i przekonaniem”
[3] więzionego w uścisku, złotego znicza -> tu sprawa wygląda trochę inaczej niż w punkcie pierwszym. Przecinka oczywiście nie powinno być, jednak możesz powiedzieć: „Ale stop! Oby dwie przydawki odpowiadają na pytanie „jakiego?”!”. Chodzi tu jednak o coś innego. Złoty znicz to już tak jakby utarły związek; to już jedność. Złoty znicz to pełna nazwa piłki. Dopiero słowami określającymi tę piłkę jest „więziony w uścisku”, dlatego też mamy tu jedynie jedną cechą. Więc bez przecinka.
[4] tysiące wiedźm oraz czarodziejów - > wiedźmy to czarownice lubujące się w czarnej magii. W tym przypadku chodziło Ci zapewne o żeńską formę od czarodziejów, więc powinnaś napisać czarownice ; )
[2/3]
Usuń[5] dosiąść zenitu -> nie możemy tak powiedzieć. Właściewie to sama nie wiedziałam, jak możemy, ale dosiąść zenitu mi zupełnie nie pasowało. Dlatego też przyznaje się bez bicia, że weszłam tutaj do internetowego słownika i: „(m) 1. pot. najwyższy punkt, poziom, punkt kulminacyjny, apogeum: być u zenitu, osiągnąć zenit; 2. najwyższy punkt na sferze niebieskiej, wyznaczony przez linię pionu poprowadzoną z miejsca... “ Masz tu dwa utarte zwroty, którymi możesz zastąpić „dosiąść zenitu”.
[6] Nadchodził moment - > tu się lekko zapomniałaś. Mały chochlik namieszał w czasie teraźniejszym i dał jeden czasownik z czasu przeszłego.
[7] zależne od wspólnej współpracy - > jakoś mi tu zależne nie pasuje. Lepiej „uzależnione”.
[8] Armaty odrobili - > Albo „zawodnicy Armat odrobili”, albo „Armaty odrobiły”.
[9] dziwne, jak na płeć męską – gęstymi rzęsami -> a tu nie widzę nic dziwnego ; ) Mężczyźni mają dłuższe i gęstsze rzęsy niż kobiety. Niesprawiedliwość, prawda? Bo na co im niby one? ; )
[10] rodziciela -> ejejeje, stop ; ) Można powiedzieć na matkę rodzicielka, bo nas urodziła, ale na… ojca? Przecież on nas nie urodził! ^ ^ Można co najmniej powiedzieć zapładniacz, ale chyba wiadomo, czemu nikt nie stosuje tej formy w mowie, ani piśmie ; )
[11] Mona Lisa, znająca wszystkie sekrety wnuczki - > zbędny przecinek.
[12] w ciągu czterech lat poprowadziła swój dom do piętnastu zwycięstw - > może ja się mylę, ale skoro Gryfoni grali po trzy mecze w sezonie, a trzy mecze razy cztery lata to dwanaście meczy, to jakim cudem wygrali piętnaście, skoro grali jedynie dwanaście? ; >
[13] Twarz ukrył w zaciemnieniu, jednak jego blade i szczupłe członki były dobrze widoczne - > tu nie jest błąd, ale… Przez Ciebie czuję się jeszcze bardziej zboczona, niż byłam wcześniej…
[14] marznąć i pożywiając się nienależycie - > z kontekstu wynika, że nie tylko pożywiał się nienależycie, ale również nienależycie… marznął. Powinno być „marznąć i nienależycie się pożywiając”, wówczas wiadomo, że nienależycie tylko jadł ; P
[15] Tam zapomniała, że cuchnie potem swoim oraz zwierzęcym, i pogrążyła się w samotnych rozmyśleniach -> zbędny przecinek pomiędzy „zwierzęcym” a „i”. „że cuchnie potem swoim oraz zwierzęcym” nie jest wtrąceniem, więc nie należy oddzielać go przecinkami. Wystarczy postawić obowiązkowy przecinek przed „że” i nic więcej.
[16] ale gdy zajęła się sportem, magicznym lub mugolskim, jej duszę przepełniała radość - > po „ale” powinien znaleźć się przecinek. A „magicznym lub mugolskim” nie musi być oddzielane przecinkami, gdyż nie jest to wtrącenie. Oczywiście może być, ale po co sobie na przyszłość utrudniać życie? ; )
[17] z niegłośnym hukiem - > oksymoron. To tak jakbyś powiedziała „młoda staruszka”. Skoro jest huk, znaczy, że było głośno. Nie ma czegoś takiego jak niegłośny huk ; )
[18] – Nie? – nadzieja w głosie młodej panny była boleśnie słyszalna. -> Nadzieja wielką literą. Wcześniej zapisywałaś dialogi poprawnie, więc nie będę Ci pisać, kiedy wstawiamy po wypowiedzi bohatera wielką literę, a kiedy małą, bo podejrzewam, że to wiesz, tylko tutaj się pomyliłaś. No chyba, że chcesz, abym Ci przytoczyła zasadę, to pisz, ja jestem zawsze chętna do pomocy ; )
Rozdział drugi:
[19] z którymi notabene nie odzywałam się za wiele -> odzywanie się jest czynnością jednostronną, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. An chce powiedzieć, że „nie rozmawiała”, ponieważ chodzi jej o czynność dotyczacą obu stron, w sensie że ani ona, ani jej koleżanki się nie odzywały… Buu, ja to umiem zakręcić prostą sprawę… Komplikowanie to moje drugie imię. Ale mam nadzieję, że mnie zrozumiałaś?
[20] Gary’m -> po prostu Garym, bez apostrofa. Analogicznie jak Harrym ; )
[21] ale wkrótce zatrzymuje się, z nagła oblana zimnym potem -> nie wiem, co tu robi ten zbędny przecinek między „się” a „z” ; )
[3/3]
Usuń[22]Kevina Crews’a -> tu też bez apostrofa. Jeśli imię/nazwisko kończy się na spółgłoskę, nie ma żadnej potrzeby, aby korzystać z apostrofa. Apostrof jest potrzebny tylko wtedy, gdy imię/nazwisko kończy się na samogłoskę i musimy dodać sufiks zaczynający się również na samogłoskę, na przykład „ego” do Harry, co daje nam Harry’ego”.
[23] Niech ci tłuczek świśnie -> cię tłuczek świśnie ; >
Finisz.
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że je wypisałam; zrobiłam to głównie dla Ciebie, żebyś mogła zobaczyć, jakie popełniasz błędy ; )
A wracając jeszcze do moich odczuć co do opowiadania:
Bosze, jak ja bym chciała mieć piegi, których An nienawidzi <3 Po prostu marzę o tym, aby mieć kilkanaście piegów na nosie i tyle samo pod oczami. W zdrowych ilościach piegi są po prostu prześliczne i urocze <3 + podoba mi się imię „silver” kojarzy mi się strasznie z uwielbianym przeze mnie serialem, który ostatnio skończyłam w całości oglądać „90210”. A dzięki miłym wspomnieniom, czytam to imię z uśmiechem na ustach.
Ileż ja bym dała, żeby w dzieciństwie mieć taki zaczarowany nóż, którym kroiła An, gdy była mała! Dzięki temu nie miałabym blizny od bolesnego obierania ziemniaków w wieku siedmiu lat… Mała Leszczyna chciała zrobić niespodziankę mamie i gdy ta pobiegła odebrać dzwoniący telefon, Leszczyna w podskokach poszła skończyć obierać za rodzicielkę ziemniaki. Do dziś nie wiem, jakim cudem wbiłam sobie nóż w kciuka xDDD
Aaaaa! Zazdroszczę An babci! Taka utalentowana kucharka zdecydowanie by mi się przydała ; D Sama nienawidzę gotować, a takie pyszne babcine specjały mogłabym zajadać i tyć ; > Fajnie też, że przedstawiasz babcię jako bardzo pozytywną i kochaną osobę, która jest bliska sercu An. Na potterowskich blogach babcie są często jędzami, do których jeździ się z przerażeniem i niechęcią. U Ciebie jest zupełnie inaczej.
Podoba mi się, że Twoja główna bohaterka ma zdrowe podejście do rzeczy materialnych i nie jest rozpuszczona przez samotnie wychowującego ją ojca, jak to się często zdarza w takich sytuacjach. Rozumiem doskonale ból rozbicia skarbonki na Błyskawicę… Czeka mnie w niedalekiej przyszłości zniszczenie swojej metalowej nieotwieralnej puszki na nowe skrzypce. Ale tak jak to powiedziała An – kiedy się wie czego chce i pragnie się dążyć do realizacji marzeń, trzeba uczciwie zarobić na rzeczy, które nam w tym pomogą. Ja w tą puszkę wrzucałam pieniądze za kolędy, na które chodziłam w tą zimę, i za korepetycje, które daję z angielskiego, dlatego w sumie jakoś mi tak ciepło na sercu, że mogę sobie bez wyrzutów kupić coś drogiego i nikomu nic do tego ; )
Ah, gdyby tak w realnym życiu kosze też same zbierały owoce, to byłabym w siódmym niebie <3 Choć może mniej zadowoleni byliby Ci, którzy je zbierają w okresie letnim i to ich jedyne źródło zarobku na wakacje.
Jestem ciekawa, dlaczego Septim dał fory An. Ogółem naprawdę podoba mi się Twoje opowiadanie i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, który jak widziałam na dole w ramce, miał się pojawić wczoraj. Mam nadzieję, że opublikujesz go możliwie jak najszybciej, a wtedy możesz być pewna, że się pojawię, bo chcę towarzyszyć An w jej przygodzie i tytułowym tropie.
Dodaję się do obserwowanych i całuję,
Leszczyna [cmenatrz-mojej-autonomii]
PS Śliczny szablon.
Wybacz, że tak późno komentuję.
OdpowiedzUsuńHistoria na razie jest w miarę podobna, ale na nowo mnie zachwyciła. Wszystko opisujesz z taką magią, że niemal czuję, iż jest to kolejna część serii ^^
Co dziwne, Semptim sprawia miłe wrażenie. Zdania o nim są podzielone, ale kiedy czytałam z jego perspektywy, nie wydawał mi się typowo złośliwym Ślizgonem. Acz jego relacje z An są przesycone chemią ;)
Alex również wypadał sympatycznie. Zaciekawił mnie ten moment, gdy znalazł się tak blisko An... Jakoś tak od razu założyłam, że są tylko przyjaciółmi, ale kto wie? :P
Myślę, że dobrze przedstawiłaś pasję Pip. Po sposobie, w jakim traktuje latanie i jak opisywała znicz, naprawdę kocha Quidditch.
I jeszcze taki szczegół: podobało mi się wyrażenie ,,trzy knuty''. Takie czarodziejskie ;)
Pozdrawiam.
O, widzę rozdział. Trochę późno go widzę. Ale nadrobię. Przeczytam nawet jutro! :)
OdpowiedzUsuńEra Wampirów
KOCHAM to opowiadanie, szczególnie za to, że przekonało mnie do czytania o quidditchu, który jest dla mnie nudny, i którego nie lubię. Ale z zapałem czytam o nim tylko u Ciebie, bo tak ogólnie to idzie mi to mozolnie. No i jeszcze uwielbiam je za te konie, o jakich tyle wspominasz, i chociaż już o tym wiesz, to musiałam wspomnieć;-)
OdpowiedzUsuńWiesz, jaki szok przeżyłam, kiedy zobaczyłam, że pod rozdziałem pierwszym nie zostawiłam Ci komentarza?! A pisałam go na milion procent w wordzie i pewnie po prostu coś mnie wyrwało od tej czynności, a później go nie przekopiowałam. W każdym bądź razie nawiązując jeszcze do jedynki, to powiem, że spróbuję zrobić takiego kakao, które robi babcia Ann, chociaż nie mam pieca kaflowego i pewnie takie dobre nie wyjdzie, bo wiadomo, że z niego jest o wiele lepsze jedzenie, niż takie gotowane na gazie czy płycie.
No dobra, ale nie o tym :D
Znam to opowiadanie, bo przecież czytałam poprzednią wersję, ale nawet jeśli całość jest podobna, to czytam ją wręcz zachłannie, nie mogąc oderwać wzroku. Dobór słów, opisy uczuć i sytuacji, wszystko jest u Ciebie tak realistyczne i dobrze napisanie, że mogłabym czytać bez końca.
Szczególnie dobrze oddajesz uczucia panny Viger, a także podajesz cechy charakteru, które później pozwalając sklecić wszystko w całość i ocenić, jaką osobą jest Ann. Dlatego też wiem, że jest ona zdeterminowana, odważna, uparta oraz wredna, a także z drugiej strony troszkę sentymentalna i bardzo zakochana w swoim tacie, co czyni ją wrażliwą (szczególnie, gdy wie, że w jakiś sposób go zawiodła).
A poza tym czyżby jednak coś czuła do Alexa?:D
Kiedy zaczynałam czytać fragment z perspektywy Septima od razu przeszył mnie dreszcz i wiedziałam, że to on jest narratorem. Wszystko bowiem co mówił było lekko lekceważące, ale też tajemnicze. Może to głupie, ale kiedy on mówi, odnoszę wrażenie jakby robił to szeptem. Jest bardzo zrównoważony i spokojny, woli oceniać w ciszy, żeby nie zostać zaskoczonym. I jak Ann, lubi wyzwania.
Koniecznie dodaj trzeci rozdział, bo jak czytam dobre opowiadania nachodzi mnie wena na pisanie u siebie, co ostatnio kompletnie nie chce mi iść…
Pozdrawiam, ściskam, całuję!
"Tymczasem Antoinette rozglądała się, w myślach kalkulując szanse i składając drużyny tak, aby obie miały równe szanse." - Powtórzenie, nieco rażące po łoczyskach. Zapewne miało celowe zastosowanie, ale jakoś nie leży. :))
OdpowiedzUsuńOgólnie, tak samo jak i po przeczytaniu pierwszego rozdziału, jestem absolutnie zachwycona. Nie umiem pisać pięknych, długich i składnych komentarzy, a dodatkowo poziom zachwytu, jaki wywołała we mnie Twoja twórczość, zaburza moje zdolności tworzenia. :D
Piszesz po prostu genialnie! Lekkie, plastyczne opisy, które pobudzają absolutnie wszystkie zmysły czyta się przyjemnie i łatwo. Nie są ciągnącą się zmorą dla czytelnika, pomimo że jest ich cały ogrom. Generalnie, przyznam że trochę zżera mnie zazdrość, bo Twoje opowiadanie to wspaniały koncept i jeszcze lepsze wykonanie. Masz niesamowity, doskonale wypracowany styl, które można tylko pozazdrościć, jest mistrzowski. Razi mnie trochę i męczy sposób narracji, który jest w czasie teraźniejszym, jakby. To takie dziwne, niespotykane i jakoś nie do końca mi leży, ale to tylko moja nic nie znacząca opinia. :D
Pisałam już, że strasznie podoba mi się imię głównej bohaterki? Bardzo polubiłam też ogólnie jej postać. Jest ciekawa, bardzo naturalna i.. nie jest płytka. Ma ciekawą osobowość, w opisach zawierasz wiele jej przemyśleń, dzięki czemu nadajesz postaci głębi i dajesz ją lepiej poznać czytelnikowi.
Naprawdę miło mi się to czyta, nie wiem, dlaczego nie mogłam wcześniej znaleźć czasu na przeczytanie drugiego rozdziału.
Na koniec jeszcze dodam, że okrutnie podoba mi się Twój nowy szablon. Choć poprzedni był równie dobry - jak pisałam - dałabym się chyba za podobny u siebie pociąć. Sama je tworzysz, jak mniemam, bo to chyba z christelowej graficiarni, czy jakoś tak? ;)
Nie przyjmujesz zamówień, prawda? :(
Dobra, dość mojego marudzenia. Na koniec podziękuję Ci, że dzielisz się ze światem swoim opowiadaniem, bo to wspaniałe czytać tak dobre teksty, jak Twoje. Chociaż popadam w depresję, że nie umiem pisać równie dobrze i lekko, to jednak masochistycznie uwielbiam Twoją twórczość.
Pozdrawiam gorąco,
Larwa. :))
[its-necessary-evil.blogspot.com]
Uwielbiam narrację pierwszoosobową. Jakoś trudno przyzwyczaić mi się do narracji trzecioosobowej. Choć pomału się do niej przekonuje. Panna Viger jest jak na razie moją ulubioną postacią. Może dlatego,że sama jestem trochę chłopczycą. Nie lubię się malować, a tym bardziej zakładać sukienek czy spódnic. No i mój ulubiony sport. Quidditch! <3 Kim jest Septim? Jakie jest jego zadanie?
OdpowiedzUsuńNo nic, lecę czytać kolejne rozdziały.