„Wystarczy
jedna iskra,
By
niebo spowiły płomienie.”
***
Znicz? – Alexander ujmuje moją dłoń i
usiłuje rozpleść palce, mocno zaciśnięte na maleńkiej, złotej piłeczce. –
Byłoby szkoda, gdybyś go zepsuła, prawda? – pyta głupio. Niby chce doprowadzić
mnie do ładu, ale widzę, że jest zaskoczony. Wzdycham i wyciągam rękę, oddając
przyjacielowi cenną własność. Delikatnie kładę Błyskawicę u stóp, jednak zaraz
podbiegają dwaj chłopy, prosząc grzecznie o pożyczenie miotły „na chwilę”. Dość
niechętnie kiwam głową, ponieważ znam ich tylko z widzenia. A może nadszedł
czas, aby wreszcie ocieplić wizerunek samolubnej, butnej gwiazdy quidditcha?
Skoro zdobyłam się na miłą mowę powitalną, mogę być życzliwa choć jednego
wieczoru. Posyłam nastolatkom kwaśno-słodki uśmiech. Ze zwycięskimi okrzykami
wybiegają w pole, podziwiając Dark Radiance z każdej możliwej strony.
– Co jest? Nie cieszysz się, że wygrałaś?
– Alex zawzięcie miętoli błękitną, lnianą szarfę. Był szczęśliwy, grając u boku
Septima, ponieważ przed rozgrywką wysoko przybili sobie piątki. – Jakoś
pobladłaś.
Rozglądam się wokół, całkiem nieświadomie
poszukując wzrokiem blond czupryny. Ślizgon został otoczony przez drużynę, gratulującą
mu dobrej gry. Najwidoczniej każdy bawił się rewelacyjnie kilkadziesiąt stóp
nad powierzchnią ziemi. Septim rozmawiał z młodocianym towarzystwem bardzo
chętnie, ale ja postanowiłam pozostać poza wpływem tej ułudy.
Zaczyna zapadać zmierzch, a słońce jest
już jedynie krwistoczerwonym półokręgiem, żegnającym się z ciemniejącymi
pagórkami Walii. Pomarańczowe, zachodnie niebo, zmieszane z budyniowym różem,
powoli przegrywa bitwę z nadchodzącym wieczorem ubranym w granat. Dni po
pierwszej połowie sierpnia są nieznośnie krótkie.
– Antoinette, kontaktujesz?
– Nie – zaprzeczam szybko, spoglądając w
kierunku bruneta. – To znaczy tak. Zaraz wracam. – I ruszam z miejsca. Po
drodze do budynku mieszkalnego słyszę rozczarowany głos Haralda, mówiącego:
– Kurde, trochę krótki ten mecz. Musieli
się tak śpieszyć?
– Przecież będzie jeszcze jeden –
uspakajała go Melissa. – Naoglądasz się w Hogwarcie…
Wkraczam do chłodnego, ciemnego salonu. Z
kuchni, gdzie pani Zachary opatruje uderzoną kaflem dziewczynę, dobywa się
strumień żółtego światła oraz ciche pojękiwanie. Poza tym domostwo jest
niemalże puste, a na półpiętrze cisza dźwięczy mi w uszach. Na szczęście nie
mam problemów z odnalezieniem łazienki w zaślepionym korytarzu. Przesuwam zamek
w białych drzwiach i siadam na krawędzi wanny, potem odkręcam kurek z zimną
wodą. Nawilżam skórę dłoni i przecieram dziwnie rozgrzaną twarz. Nie do końca
rozumiem, dlaczego czuję wewnętrzne rozdarcie, jakby wstąpił we mnie jakiś
demon. Wiem tylko tyle, że odkąd zobaczyłam Septima, nie jestem sobą.
Nigdy specjalnie nie zwracałam na niego
uwagi, zresztą Ślizgonów omijałam szerokim łukiem, dostrzegając w Domu Węża
samych podejrzanych typów, mordujących spojrzeniami niczym mityczny Bazyliszek.
W innej części magicznej akademii pewnie był popularny, ale podchodziłam do
tego z dystansem. Obojętność pękła, kiedy sprytnie schwycił znicza w rozgrywce
między Gryffindorem i Slytherinem. Użył sztuczki, której nie poznałam przez
wiele lat pochłaniania wiedzy teoretycznej i wyczerpujących treningów – a ile
mógł ich posiadać w zanadrzu? Został szukającym, co oznaczało, że musiałam
wylać jeszcze więcej potu, by nie utracić zwycięskiej pozycji. Rok szkolny
zbliżał się nieubłaganie, a ja w ciągu wakacji straciłam formę. Septim szybował
nade mną jak głodny sęp…
Wstaję i opieram łokcie o umywalkę.
Lustro osadzone jest na tyle nisko, bym mogła dostrzec własną twarz. Przez
moment zwyczajnie badam zielonooką postać – jej lewy policzek zdobi cieniutka
jak pajęcza nić szrama, co oznacza, że przez nieoczekiwane nerwy zadrapałam się
przydługimi paznokciami. Alex miał odrobinę racji, mówiąc, że moja cera
straciła naturalny, zdrowy kolor. Na szczęście w ciemnościach nikt nie zanotuje
tak błahego faktu.
Bezwiednie wycieram ręce o spodenki i
opuszczam sterylnie czyste, pachnące cytrynowym mydłem pomieszczenie. Kiedy
znajduję się już na parterze, z uciechą przyjmuję wszędobylską jasność żarówek,
działających dzięki magii. Mam ochotę rzucić się na pobliski fotel, wyprostować
nogi i popijać napój babci.
Właśnie! Gdzie zostawiłam plecak? Pędzę
do holu i odkrywam, że bagaże gości są ułożone w sporych rozmiarów piramidę – a
przecież miałam dać pani Zachary termos z kakao i pakunek z ciastem! Jeżeli coś
się rozlało i zamoczyło przy okazji rzeczy innych osób, słono za to zapłacę.
Nerwowo odgarniam włosy i podnoszę czarną, skromną walizeczkę, aby udostępnić widok
na głębiej umieszczone tobołki. Karcę się w myślach, mocno poirytowana swoim zapominalstwem.
Jestem przekonana, że piernik z marmoladą przypomina obecnie cienki placek i
będę go w samotności zdrapywać z papieru.
– Czegoś szukasz? – O nie. Ten głos.
Obracam się na pięcie, intuicyjnie splatając ręce na piersiach. Nie zdążyłam
się oswoić z jego głosem, ale bez problemów rozpoznałabym właściciela tego
charakternego brzmienia nawet na końcu świata. W krótkim pytaniu potrafi
zawrzeć nie tyle co ciekawość, a żądanie odpowiedzi, bo władczość to
nieunikniona cecha każdego arystokraty. Tyle że miałam zbyt mało czasu, aby
zastanowić się nad tym więcej…
On jest kimś obcym, nie powinnam się w
ogóle przejmować.
– Uhm, tak – odpowiadam krótko, hamując
język przed dodaniem krnąbrnego „a nie widać?”. Prostuję się jak struna, żeby
nie sprawiać wrażenia zagubionej. Idź już, Blake. Idź i przestań wbijać we mnie
to nieodgadnione spojrzenie, bo się wścieknę.
Dostrzegam na jego twarzy lekki
półuśmiech, który jednak nie dosięga oczu.
– Cóż… – Drapię kciukiem płatek ucha.
Bardzo chcę powrócić do rozkopywania toreb i uciec od natrętnego ukłucia
niezręczności, lecz wtem Septim wyjmuje z kieszeni czarnych dżinsów różdżkę i
wypowiada spokojnym tonem:
– Accio
granatowy plecak.
Słyszę szmery i szelesty, i nagle z góry
klamotów wydostaje się mój bagaż, niesiony przez białawą, delikatną smugę.
Automatycznie usiłuję dorwać plecak, niestety rzecz omija mnie szerokim łukiem
i grzecznie wpada w ramiona blondyna. On zaś sięga po pęk breloczków
zawieszonych przy zamku i, jak gdyby nigdy nic, przegląda małe, gumowe modele
mioteł wyścigowych.
– Miałem rację – odzywa się, dość
zadowolony. – Proszę.
– Nie musiałeś – wybąkuję, oblana falą
gorąca. – Ale dziękuję.
– Cokolwiek chcesz zrobić, pośpiesz się.
Przed zmrokiem mamy rozegrać kolejną rundę. – Wychodzi szybkim krokiem, pozostawiając
po sobie ledwie wyczuwalny zapach perfum.
Jego enigmatyczność jest porażająca.
Normalni siedemnastoletni czarodzieje nie zachowują się w ten sposób; nie
zjawiają się znikąd i nie wiedzą, jak wygląda twój plecak. Ba, ich to
kompletnie nie obchodzi. Septim wyraźnie chciał coś udowodnić, tak samo jak
podczas meczu, gdy całkiem realistycznie udał omamienie przez tłuczka i
pozwolił, bym złapała znicza.
Zaglądam do wnętrza granatowego potwora,
z satysfakcją odkrywając, że nie ucierpiał ani cudownie pachnący piernik, ani
termos w czerwone groszki.
*
Po wyjściu na zewnątrz oplata mnie
podmuch przyjemnie chłodnego wiatru. Co prawda ciepło słońca jeszcze nie
uleciało z rozgrzanych murów domu ani gleby, lecz wieczorna pora zaczynała
dawać się we znaki. Słysząc przeciągłe świsty, wznoszę oczy ku niebu i
uśmiecham się, widząc latających wokół znajomych oraz przyjaciół z drużyny.
Romantyzmu temu obrazkowi dodają końcowe minuty krwistego zachodu. Pani Zachary
zdążyła pokroić babcine ciasto i rozlać gorące kakao do wysokich szklanek –
termos został zaczarowany w ten sposób, aby zdołał pomieścić mniej więcej tyle
płynu, ile mógł pomieścić duży kocioł. Stawiam tacę z piernikiem na niskim
stoliku i wołam głośno:
– Poczęstunek! – I od razu zgarniam w
serwetkę kawałek dla siebie.
– Co to? – pyta Melissa. Właśnie
wylądowała i jest odrobinę zdyszana.
– Przysmaki od mojej babci. – Wzruszam
beztrosko ramionami.
– Jak udaje ci się zachować sylwetkę? –
Ryżowłosa Kathleen powoli rozsmakowuje się w czekoladowym napoju, który do dietetycznych
rzeczy absolutnie nie należy. – Może to dobrze, że mama nie potrafi robić
takich pysznych rzeczy, bo przez lato nabrałabym takiej oponki. – Wyciąga rękę
w górę i pokazuje kilkucalową odległość pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym,
rozbawiając resztę towarzystwa.
– Jem strasznie mało – przyznaję. – Całe
dnie spędzam z końmi, ale jakoś nie cierpię na wilczy apetyt. No i babcia
Ursula dorabia na tych wyrobach, to nie tak, że… – urywam, szukając
odpowiednich słów. W tle dostrzegam Blake’a, wchodzącego na ścieżynkę prowadzącą
do sadu. Przedtem na krótki moment obraca się i spogląda w moją stronę, a
następnie znika. – Że się tym ciągle objadam – kończę cichszym głosem.
– O rany, Ursula? Ursula Dover? Przecież
o niej pisano w „Czarownicy”! – zauważa jakaś niziutka szatynka. Kojarzę ją z
Hufflepuffu.
Kiwam głową.
– Od kilku miesięcy babcia pod panieńskim
nazwiskiem prowadzi tam mały kącik kulinarny. Wysyła różne przepisy
bezpośrednio sowią pocztą, a w redakcji dodają oprawę, zdjęcia i inne.
– Muszę kiedyś zajrzeć do tej gazety –
postanawia spontanicznie Melissa.
Nagle znajduję się w centrum
zainteresowania, oczywiście razem z piernikiem i kakao. Podejrzewałam, że po
upalnym popołudniu nikt nie skusi się na coś gorącego, a tymczasem większość
szklanek stoi pusta, nie wspominając o tacy, zdobionej już tylko przez
ciemnobrązowe okruszki. Jedna porcja napoju pozostała całkowicie nienaruszona i
zdałam sobie sprawę, że Septim wciąż nie powrócił.
– Dobra, ludzie, za pięć minut zbiórka i
losujemy role do meczu – postanowił Gary, otrzepując dłonie o spodenki khaki.
Delikatnie podnoszę nietkniętą szklankę i
skierowuję się w stronę ogrodu owocowego.
– Pip, dokąd idziesz? – Alex rusza za
mną, ale szyki przestawia mu brat.
– Stary, miałeś się zająć głosami. Do
roboty!
– Myślałem, że od dawna są przygotowane…
– To źle myślałeś.
Ci dwaj, choć grają na równych pozycjach,
nie dogadują się rewelacyjnie. Drą koty z błahych powodów i często wykłócają
się o taktyki stosowane przez nasz zespół w quidditchu. Harald, najmłodszy
Zachary, również nie ma lekko. Odkąd trafił do Slytherinu, więź z braćmi
znacznie osłabła. Trzynastolatek stał się wierny Wężom i zamknął się w świecie,
gdzie, jak podejrzewam, liczy się dobra znajomość magii oraz status krwi.
Wkraczam wśród drzewa, zrywając po drodze
kilka nabrzmiałych wiśni ze zwieszających się nisko gałęzi. Nie wiem, czy
Septim usiłuje zgrywać kogoś wyobcowanego, unikając towarzystwa. Wzbudza we
mnie niepokój przemieszany z lękiem, a jednocześnie odczuwam mrowiące
przyciąganie, jakbym miała sięgnąć po coś zakazanego. Podobno wrogów należy trzymać
bliżej niż przyjaciół, a odkąd Ślizgon wykazał się niezwykłym sportowym
talentem, poważnie zagrażał Gryffindorowi. Musiałam go rozgryźć i czym prędzej
przekreślić obawy o utratę rangi. Nie z moim temperamentem te numery.
Szłam i szłam, zaskoczona rozmiarami sadu.
Kocham otwarte przestrzenie, takie jak padok na Zielonym Wzgórzu. Między ciasno
rozstawionymi drzewkami narastało obce wrażenie labiryntu. Przystaję,
nasłuchując świszczącego wiatru. Znajduję się w zacienionym miejscu, do którego
nie docierają ostatnie blaski słońca, a spokój wydaje się zatrważający.
Kurczowo zaciskam palce na szklance i rozglądałam się wokół. W oczach mieni mi
się od widoku dziesiątek tysięcy nieśmiało szumiących liści. Każdy skrawek ogrodu
wygląda jednakowo, ale zabrnęłam za daleko, żeby wracać…
Głośne skrzeczenie wyrywa mnie z namysłu
i nakazuje kontynuować wędrówkę. Na jednej gruszy widzę samotnego, obróconego
bokiem ptaka – kruka lub czarną wronę.
Zwierzę siedzi nieruchomo, niczym zaklęte, i nie potrafię powstrzymać
dreszczy. Sądziłam, że przylatują tu całe stada, plądrując sad i posilając się.
Ten pustelniczy okaz albo się już najadł, albo…
– Śledziłaś mnie?
Odwracam się i staję twarzą w twarz z
Septimem, niosącym w rękach kosz wypełniony gruszkami. Po raz drugi zaczaił się
gdzieś z tyłu i omal nie oblałam się czekoladowym napojem. Mimo że znacznie się
ściemniło, z bliska rozpoznaję kolor jego tęczówek. Są złote i przeszywają na
wskroś. Wcześniej nie zdołałam się przyjrzeć tej niespotykanej barwie.
Jak znudzony tygrys przesuwa wzrok to po
moim obliczu, to po szklance.
– Co ty tutaj robisz? – pytam odrobinę
zbyt ostro.
Septim wykrzywia usta w swoim słynnym
półuśmiechu.
– Jeden z zaczarowanych koszy zaginął w
akcji i zaoferowałem pani Zachary pomoc – odpowiada. – To dla mnie? – stawia
znalezisko na trawie i odbiera szklankę z moich dłoni. Z tylnej kieszeni spodni
wystaje mu różdżka.
– Tak… Nie pojawiłeś się na podwieczorku,
więc…
– Nie pojawiłem, bo postanowiłem się na
coś przydać.
– Dosyć niewdzięczna robota jak na
dumnego arystokratę – wypalam arogancko i natychmiast żałuję tych słów. Gryzę
język, oczekując reakcji Blake’a. Upija łyk i parska śmiechem.
– A jakoś zależało ci, żeby ten dumny
arystokrata skosztował tego – odcina się odrobinę bezczelnie i unosi napój. –
Twoje zdrowie.
Wygląda na to, że jesteśmy ulepieni z tej
samej gliny. Nie chcę w to wierzyć, bo zawsze izolowałam się od ślizgońskich
bogaczy, ale Septim wyjął z talii ważną kartę. O ile tylko nie udawał, co
również wchodziło w rachubę.
– Przyda się, zwłaszcza w roku szkolnym,
kiedy będę musiała walczyć z tobą o znicza.
– Przejmujesz się, prawda? Quidditch to
ty. Quidditch cię określa.
Mrugam pośpiesznie, walcząc z pragnieniem
wytrącenia szklanki z ręki chłopaka. Kołysze nią swobodnie, a brązowy płyn
przechyla się to na lewo, to na prawo.
– Pozwoliłeś mi na łatwą wygraną – mówię
z goryczą. – Udałeś, że uderzył cię tłuczek. – Robię krok naprzód. Nie obchodzi
mnie ta bliskość. Muszę wiedzieć.
– Nie – zaprzecza, w lot pojmując, o co
chodzi. – Niesłusznie złapałaś znicza. Wygrana nie była ważna, ale zabawa, jaką
cieszyli się inni.
Spojrzenie Septima kontynuuje tę myśl.
„Jesteś
cholerną egoistką.”
– Co? – szepczę, kompletnie zbita z
tropu. Wpatruję się w twarz o mocnych rysach, zwracając uwagę na wydatne jabłko
Adama.
– Gdybym pragnął, złapałbym piłeczkę w
pierwszych sekundach rozgrywki. Mecz trwałby dłużej, ale wykorzystałaś okazję,
bo bałaś się, że zwyciężę, co z kolei zmartwiłoby twoją drużynę. Liczą na
ciebie, a ty chcesz być najlepsza.
Bezwiednie rozchylam usta, a mój umysł z
bólem przetwarza świeżo zdobyte informacje. Kiedy milczenie się przeciąga,
Septim rzuca:
– Miałem rację.
– Jesteś dziwny – wykrztuszam. Tylko na
tyle mnie stać.
– Potrafię analizować. Żadne ludzkie
zachowania ani odruchy nie są mi obce. A ty, Antoinette, jesteś w elicie
Hogwartu. Każdy przygląda się takim osobom i ocenia na swój sposób – tłumaczy.
Uciec.
Uciec. Uciec. Nie, najpierw obroń się. Uciekaj.
Moje serce bije jak oszalałe.
I nagle zostaję obarczona winą.
Odchodzę szybkim marszem, a potem
puszczam się biegiem.
Perspektywa
Antoinette
*
Nieruchomy wcześniej kruk zerwał się z gałęzi
i wykonał okrążenie wokół Blake’a, po czym ukrył się za drzewami. Wkrótce
zamiast ptaka zza konaru gruszy wychynął wysoki, blady młodzieniec z siną
blizną przecinającą połowę twarzy. Oszpecone oblicze nieudolnie zakrywały
kosmyki srebrnej grzywki.
– Przegiąłeś – zawyrokował chłodno.
– Wiem. – Septim uśmiechnął się cierpko i
wyciągnął w stronę nagiego chłopca szklankę. – Dopij resztę, pycha.
Silver spojrzał nieufnie na naczynie.
Niewprawionym ruchem chwycił je i wypełnił polecenie brata. Przełknął i
skrzywił się.
– Mdłe – powiedział. – Co zamierzasz
zrobić z… nią?
– Coś wymyślę. Wkrótce z krwiożerczej
lwicy stanie się potulna jak baranek. – Poprawił poły koszuli i podniósł kosz z
owocami.
– Może – prychnął Silver.
– Może – zgodził się Septim. – To typ
wojowniczki, ale mam dużo czasu.
– Oby wszystko poszło zgodnie z planem…
Silny podmuch wiatru zagłuszył ciche
słowa srebrnowłosego.
– Pójdzie. – Blondyn odwrócił się i obrał
drogę wytyczoną parę minut wstecz przez Antoinette. Silver odprowadził go
czujnym wzrokiem. Kiedy znikł mu z pola widzenia, wzniósł żylaste ręce i zerwał
dorodną gruszkę. Dopiero gdy zasmakował tej naturalnej słodyczy ludzkimi ustami,
pozwalając, by sok spływał mu po palcach… Dopiero po zaspokojeniu ssącego głodu
na ponów przemienił się w kruka.
*
– Gdzie ty byłaś? – pyta poirytowany
Alex.
– No i wpadłam z deszczu pod rynnę – mruczę,
podchodząc do grupy młodych czarodziejów. Po ich niezadowolonych minach uznaję,
że nie zaczęli zabawy beze mnie. Ile czasu minęło, odkąd weszłam do sadu? –
Przepraszam, musiałam coś załatwić. – Opuszczam pokornie głowę.
– Został ostatni los. – Gary podaje mi
oliwkowy melonik, z którego wyciągam świstek pożółkłego papieru z napisem:
pałkarz. – Bierz miotłę i zaczynamy. Gramy do stu pięćdziesięciu punktów bez
znicza.
Równie dobrze moglibyśmy pomóc w
przygotowaniu kolacji i darować sobie tę naciąganą zabawę, ale postanawiam
siedzieć cicho. Ktoś wciska mi w dłonie błyskawicę oraz pałkę – nie
spodziewałam się takiego ciężaru. Ląduję w drużynie zagniewanego Alexandra;
domyślam się, że moje spóźnienie to nie jedyny powód, dla którego przypomina
gotową do żądlenia osę. Harald zaciekle dmucha w gwizdek, dając znak. Rozum
podpowiada mi, abym dopilnowała, by rozgrywka przebiegła w wesołym klimacie i
była fantastycznym zwieńczeniem całego dnia.
Niestety słowa Septima nadal palą do
żywego, przez co jestem kompletnie bezużyteczna, tak łatwo dałam się zbić z
tropu. Bez sensu krążę po boisku, przygnębiona i przepełniona złością. Kij jest
nieposłuszny i jestem pewna, że nie odbiłabym żadnego tłuczka aż do północy.
Jedynie ścigający bawią się rewelacyjnie, przechwytując kafla i śmiejąc się do
rozpuku. Punkty wlatują błyskawicznie – nie wiem, kto ostatecznie wygrał – i
dziękując niebiosom, z ulgą witam stały grunt.
Zaraz po meczu pani Zachary zwołuje
grupkę chętnych dziewcząt do kuchni, a chłopcy rozpalają ognisko. Dzięki
Gary’emu, który skończył już siedemnaście lat i miał pełne prawo do używania
czarów poza szkołą, zadanie jest banalne. My zanosimy sałatki, talerze z
zamarynowanymi w ziołach kiełbaskami, napoje i pianki.
Naprawdę miło jest usiąść przy wysokich
płomieniach w tak licznym gronie. Z zaciekawieniem słucham opowiastek oraz
anegdot, powoli posyłając w zapomnienie Septima i dziwaczną rozmowę. Na
szczęście nie natrafiam na niego wzrokiem… Niech myśli co zechce, bo na ten
moment zamierzam go ignorować.
Zapadł całkowity zmrok. Po sycącym
posiłku pani Zachary zebrała wszystko przy użyciu praktycznego zaklęcia i
życzyła nam dobrej nocy. Razem z nią do domu wrócił Harald.
– Gdzie będziemy spać? – pytam rzeczowo
Alexa.
– W zaczarowanych namiotach. Tato
rozstawił jeden dla dziewczyn, drugi dla facetów – odpowiada, pociągając za
struny niedawno przyniesionej gitary. – An, co z tobą? Zachowujesz się jak
dzikus. – W jego głosie pobrzmiewa uraza.
– Ktoś mnie rozprasza – wyznaję. – Nie
martw się. – Wpycham słodką piankę do ust i czekam, aż odrobinę rozpuści się na
języku.
– Kto?
Spoglądam w stronę Alexa. W czarnych,
błyszczących oczach odbija się pomarańczowy pobrzask ognia. Parę godzin temu o
mały włos nie doszło między nami do pocałunku. To wspomnienie sprawia, że
zaufanie do przyjaciela, zaufanie do siebie samej, staje pod znakiem zapytania.
Nie zaryzykuję.
– Opowiem ci kiedy indziej, w porządku?
Gdzie te namioty?
Perspektywa
Antoinette
*
Przebudziła
się nagle, przytłoczona panującą w niskim pomieszczeniu duchotą. Kilkukrotnie
odkaszlnęła i przyłożyła spoconą głowę do poduszki, lecz sen uparcie nie
nadchodził, a nagrzane powietrze stawało się uciążliwe. Odrzuciwszy na bok
ciepły koc, usiadła i spuściła nogi na drewnianą podłogę, po omacku poszukując
spodenek. Pozostałe dziewczęta były pogrążone w głębokim śnie, a ich spokojne,
miarowe oddechy tworzyły idealną symfonię dla spokojnej, sierpniowej nocy.
Antoinette wsunęła stopy w tenisówki, narzuciła na plecy cienki sweterek i po
kilku stawionych ostrożnie krokach znalazła się przy wyjściu. Rozchyliła poły
namiotu i z błogością przywitała orzeźwiające podmuchy wiatru. Temperatura
musiała oscylować wokół dziesięciu stopni Celsjusza, ale Antoinette wolała
postać na zimnie i wychłodzić organizm zamiast wracać do namiotu.
Noc była wyjątkowo magiczna. Gwiazdy na
walijskim, czarnym niebie lśniły intensywniej niż gdziekolwiek indziej. Był
również księżyc – zachodnia połowa satelity odbijała światło, wschodnia
pozostawała w mroku. Po przebijającej się jasności na horyzoncie dziewczyna
uznała, że wkrótce miał nadejść wczesny świt, ale ciemność jeszcze nie
odpuszczała…
Wcisnęła pięty w sportowe buty, niedbale zawiązała
sznurówki i ruszyła przed siebie, rozkoszując się zapachem niesionym przez
wietrzyk. Przeważała w nim delikatna słodycz lecąca ze strony sadu. Antoinette
ominęła oba namioty i wkroczyła na teren prowizorycznego boiska. Przy jednym ze
słupów dojrzała wysoką postać. W jej umyśle rozbłysła czerwona lampka
ostrzegawcza, ale zignorowała szepty intuicji, podchodząc bliżej. Dopiero wtedy
przyzwyczajony do ciemności wzrok rozpoznał…
– Septim? – wychrypiała.
Przechylił głowę na bok, ale nie wydawał
się ani odrobinę zaskoczony. Mogłaby przysiąc, że jego twarz ozdobił mglisty,
nie wróżący niczego dobrego, uśmiech.
– Cierpię na bezsenność – wyjaśnił. –
Trochę się zdrzemnąłem, niedawno wyszedłem. Miałem tutaj w ogóle nie nocować –
dodał.
– Więc dlaczego zostałeś? – zapytała Antoinette,
drżąc lekko. Owinęła się szczelniej swetrem.
– Chciałem się wybrać nad zatokę –
odparł. – Podobno ta pora gwarantuje niesamowite widoki. Pierwszy raz jestem w
Walii, muszę wykorzystać okazję.
– To dość daleko.
– Około dwie mile stąd. Przecież nie
pójdę tam pieszo, mając miotłę i upoważnienie do teleportacji – zaśmiał się
krótko.
Antoinette poczuła ukłucie zazdrości.
Wyobraziła sobie bezkresną, czarną toń, jednostajne przypływy i odpływy fal,
mokry, chrzęszczący pod podeszwami piasek, a przede wszystkim wrażenie
przygody.
– Czemu zwlekasz? – Zmrużyła powieki,
bacznie przyglądając się Septimowi.
– Nie zwlekam. – Wyciągnął zza pleców
swojego Nimbusa. – Zaraz odlatuję. Masz ochotę wybrać się tam ze mną?
Rzuciła spojrzenie w kierunku namiotów,
bezmyślnie kopiąc wystający z murawy kamień.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł… –
powiedziała. Była rozdarta między pragnieniem zobaczenia zatoki a wrażeniem, że
Septim nie zapewni jej bezpieczeństwa. Z drugiej strony – czy musiał? Odkąd
sięgała pamięcią, potrafiła liczyć tylko na siebie i wychodziła na tym dobrze.
Mogliby nawet polecieć i wrócić osobno. – Chyba powinnam wracać.
– Ty na pewno jesteś z Domu Lwa? –
rzucił.
Antoinette groźnie zmarszczyła brwi.
– To zabrzmiało jak wyzwanie – zauważyła chłodno.
– Wręcz przeciwnie, nie zamierzam cię do
niczego zmuszać. – Przełożył nogę przez trzon miotły i odbił się od ziemi. – Do
zobaczenia wczesnym rankiem.
– Zaczekaj!
Septim obrócił się, zaciekawiony. Puściła
się w przeciwną stronę, a kiedy wróciła, to już unosząc się na Błyskawicy.
– No, dalej. Interpretuj, analizuj –
parsknęła zaczepnie, gdy znalazła się obok chłopaka.
– W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Jesteś zbyt dumna, żeby odpuścić cokolwiek – rzekł raźnie. Lecieli obok siebie.
Dosyć nisko, ale szybko. – Pozwól, że pokieruję. Sprawdzałem mapę. – Septim wyrwał
do przodu, przecinając powietrze niczym błyskawica. Antoinette została sama,
bynajmniej niezadowolona z tego faktu. Gdyby posiadała jeszcze jedną parę rąk,
rozerwałaby arystokratę na strzępy.
*
Po niecałej minucie wylądowali na wąskiej
plaży. Antoinette pomyślała, że Septim nie kłamał, bo krajobraz zapierał dech w
piersiach. Puściła wolno Błyskawicę w piach, a sama podeszła do brzegu,
zauroczona wdziękiem nocy. Odbicie połówki księżyca na pomarszczonej tafli wody
pulsowało i rozbiegało się, a sam akwen zdawał się nie mieć końca. Chłopak
stanął przy niej i przez dłuższy czas po prostu chłonęli czar scenerii.
– Przybiera kształt litery d, dopełnia się, robi się duży, dąży do
pełni, a później przypomina literę c,
cofa się, ciemnieje, chudnie i nastaje nów.
Szept Septima był prawie niedosłyszalny,
pieszczący jak cicha, wyważona melodia.
– O czym mówisz? – zapytała cicho
nastolatka.
– O fazach księżyca. Teraz jest w
trzeciej kwadrze. Wkrótce stanie się sierpem, następnie nadejdzie pora nowiu –
wytłumaczył odrobinę melancholijnym głosem. Antoinette przeniosła spojrzenie z
satelity na Septima.
– Lubisz astronomię?
– Lubię transmutację. Kosmos zwyczajnie
mnie intryguje – odparł. – Żaden czarodziej nie spacerował po księżycu. Mugole
są przed nami, a dzięki magii osiągnęlibyśmy wiele. Podbilibyśmy nawet Marsa –
kontynuował żartobliwie.
– Wolę Ziemię. Tu są doskonałe warunki,
jeśli chodzi o quidditch – zauważyła Antoinette. Znów popatrzyła na zatokę i
uśmiechnęła się.
– Błękitna Planeta nie będzie wiecznie
istnieć.
– My tym bardziej. – Nagle uderzyła w nią
ironia sytuacji. Pod osłoną nocy towarzyszyła zupełnie obcej osobie w wędrówce
do nieznanego miejsca. To nie Alex, którego odwiedzała w każde wakacje, pokazał
jej zatokę przed świtem, tylko Septim – tajemniczy, trudny do odgadnięcia gość.
Najpierw potraktował ją obcesowo, potem o nieoczekiwanej godzinie zaprosił na
wycieczkę. Zaczynała wątpić w przypadkowość tych wydarzeń.
– Umiesz pływać? – spytał, odbiegając od
wcześniejszego tematu. Pochylił się i ściągnął buty oraz skarpetki.
– Co zamierzasz zrobić? – odpowiedziała
pytaniem, nie kryjąc zaskoczenia.
– Wejść do wody. – Zdjął koszulę przez
głowę i rzucił ubranie na buty. Antoinette mimowolnie zlustrowała atletyczny
tors chłopaka. Zsunął spodnie, po czym wbiegł na potężną falę z okrzykiem
wolności. – Zimno jak diabli! – zawołał, stopniowo oddalając się od brzegu. –
Niezbyt… – Nie zdążył dokończyć. Jego głowa zniknęła pod niewysokim, spienionym
grzywaczem i dziewczyna wstrzymała oddech. Podeszła na tyle blisko, że kolejna
fala obmyła kostki panny Vigier.
– Bez żartów, Blake – wymruczała pod nosem,
rozgrywając w głowie czarne scenariusze. Choć różdżka Ślizgona pozostała w
spodniach, wszystkie zaklęcia i regułki wyparowały z jej pamięci.
Gdy Septim wyłonił się z głębi,
odetchnęła z ulgą. On wyglądał na całkiem rozbawionego, jakby środowisko wodne
było jedynym, jakie znał.
– Płytko tu!
Antoinette pozbyła się przemokniętych,
czerwonych tenisówek, obok złożyła sweter i zrobiła kilka kroków na przód. Woda
w zatoce nie była lodowata, tylko przyjemnie chłodząca. Drobny piasek
wślizgiwał się w luki pomiędzy palcami. Zabrnęła w akwenie po łydki, jednak
klimat i urok nieskończonej nocy pchał ją w ramiona magnetycznych, granatowych
czeluści. Ponad szum wiatru oraz akwenu wybijał się śmiech pływającego znacznie
dalej Septima. Było w tym dźwięku coś demonicznego i mrożącego krew w żyłach…
Ułożyła dłonie na czarnej tafli, rysując nimi
delikatne półokręgi. Woda sięgała jej ponad biodra, ale zamierzała sprawdzić,
dokąd dojdzie, nim straci grunt pod stopami.
– Znalazłem wysepkę! – krzyknął nastolatek
z odległości około czterdziestu metrów. Kiedy stanął, Antoinette mogła dostrzec
całą klatkę piersiową chłopaka. – Podpłyń!
Pokręciła przecząco głową. Nie pamiętała
sztuki pływactwa tak dobrze, aby zaufać własnemu ciału. Zatrzymała się,
wpatrzona w rozgwieżdżone niebo. Po nadejściu jesieni zatęskni za tym widokiem.
Pozostanie tylko księżyc, raz po raz przebijający się przez wystrzępione
chmury.
Ni z tego, ni z owego przypomniała sobie
o pewnej smutnej opowieści, w której pewien tryton, władca Morza Śródziemnego,
niechcący ugodził ciamarnicą kąpiącą się przy brzegu córkę rybaka. Młoda niewiasta
zemdlała i utonęła, czego młody król głębin niezmiernie żałował. Ponieważ była
piękna i stworzenie zakochało się, tryton nakazał podwładnym umieścić ją w
swojej komnacie, gdzie ciągle przebywał. Od nieszczęśliwej miłości postradał
zmysły i przebił serce trójzębem – atrybutem władzy.
Historię tę znalazła sama w trzeciej
klasie, poszukując materiałów do wypracowania na zajęcia z opieki nad
magicznymi stworzeniami. Pamiętała, jak rozbawiła ją głupota trytona. Teraz,
zanurzona w zatoce i poddawana wpływom fal, uznała baśń za romantyczną.
Pomachała Septimowi.
– Wracam na plażę!
Powoli wycofywała się, nie spuszczając z
oczu nocnego firmamentu. Niespodziewanie wkroczyła na teren wytworzony z innej
materii – grunt był gliniasty i lepki, a długie wodorosty owijały się wokół jej
ud. Szarpnęła nogą, chcąc się uwolnić, niestety rośliny wpiły się mocniej w
skórę dziewczyny.
– Sep…
Próbowała wspomóc się rękoma i wtedy
podwodne węże ciasno oplotły jej
nadgarstki, ściągając w dół. Z pozoru trwałe podłoże zaczęło mięknąć, rozwierać
się i tworzyć dziurę, w którą Antoinette zapadała mimo woli.
– Septim! – wrzasnęła poprzez łzy.
Następny wodorost wślizgnął się na szyję nastolatki i w przeciągu sekundy
znalazła się pod wodnym zwierciadłem.
Wiedziała, czym jest ta bezsilność
pomieszana z przerażeniem. Balansem między życiem i śmiercią.
***
Pierwsza, skomciam później <3
OdpowiedzUsuńKocham <3
UsuńW sumie nawet nie wiem, od czego zacząć komentarz xD. Wciąż czuję pewien żal, czytając to opowiadanie. Choć druga wersja ogólnie jest jeszcze lepsza od pierwszej, nadal ogromnie ubolewam nad faktem, że piszesz w tak niefajnej narracji. Ja po prostu muszę sobie ponarzekać.
UsuńOgólnie jednak widzę, że kierujesz wydarzenia nieco inaczej niż w tamtej wersji, przynajmniej na razie. Choć tam też był taki wakacyjny mecz, to jednak tutaj rozwijasz ten wątek w inny sposób, nie skupiasz się wyłącznie na samej grze, ale pokazujesz też osobowość An, jej przemyślenia, oraz zarysowujesz tajemniczość postaci Septima. Wtedy, w pierwszej wersji, jawił mi się po prostu jako zwyczajny, arogancki, czystokrwisty bufon, a tutaj nabiera dodatkowej głębi. Ewidentnie coś knuje i jest podejrzany. Stara się też jakoś zdobyć względy An, ale spodziewam się, że nie w jakimś dobrym celu. Tylko czemu właśnie na niej mu tak zależy? Nie sądzę, by chodziło mu wyłącznie o jej upór czy zamiłowanie do quidditcha. Szczególnie po tym fragmencie z Silverem jestem dość podejrzliwa względem tej postaci. Choć kiedy z nią rozmawiał, miał sporo racji, twiedząc, że quidditch ją określa i że lubi być najlepsza. An z pewnością jest osobą, która nie znosi przegrywać, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że Septim specjalnie pozwolił ją wygrać, przez co nie cieszy się z sukcesu jak należy, bo wie, że nie jest wyłącznie jej zasługą i obawia się, że chłopak mógłby okazać się od niej lepszy.
Niepokoi mnie jednak jego plan, zwłaszcza, że póki co nic o nim za bardzo nie wiadomo. I zdziwiła mnie ta scena na plaży, ale przypuszczam, że Septim specjalnie tak podebrał An, że ta poleciała z nim, zapewne przez wzgląd na dumę. Gdyby odmówiła, wyszłaby na tchórza, a tego by nie chciała. Co jak co, ale An jest typową Gryfonką.
Ta końcówka też bardzo niepokojąca. Ciekawe, co tam się stało... To zwykłe topienie się, czy to raczej Septim coś czarował, aby wpędzić dziewczynę w kłopoty?
Ciekawe, jak to się skończy...
Czekam z niecierpliwością na rozdziały o Hogwarcie, bo to będzie znaczyło, że zacznie pojawiać się Simon, a jak wiesz, ja go uwielbiam. Nigdy nie kręcili mnie negatywni bohaterowie, tacy jak Septim czy Silver (ogólnie nie rozumiem fascynacji "niegrzecznymi chłopcami"), zdecydowanie wolałam przyjaznego Simona (zwłaszcza, że bardzo lubię paringi z dużą różnicą wieku, i liczę, że i tutaj w końcu dojdzie do tego, że Simon i An się do siebie zbliżą).
Czekam na kolejny ^^.
Druga :) Nie wiem, czy mój wewnętrzny leń nie przeszkodzi mi w przeczytaniu rozdziału dzisiaj, ale wiedz, że w najbliższym czasie zostawię tu komentarz ^^
OdpowiedzUsuńNie ma pośpiechu ;) Sama mam sporo zaległości u innych i muszę wreszcie przysiąść nad blogami.
UsuńNo, zabranie się do komentowania trochę mi zajęło, ale sama mówiłaś, że nie ma pośpiechu :P
UsuńPrzyznam, że jestem zakochana w tym rozdziale, w jego treści i stylu. Naprawdę baaardzo mi się podobał, na razie jest the best z tej historii, więcej takich życzę ^^ Czuć w nim dopracowanie i magię. Opisujesz niektóre rzeczy tak ciepło, z pasją i magią, że mogę tylko z zachwytem chłonąć Twoje słowa ^^
W poście było dużo Septima, do którego kreacji nie mam na razie zastrzeżeń. Ma niezłe teksty i jest postacią, która pociąga poprzez swoją tajemniczość - np. podobało mi się, jak zaczął nawijać o fazach księżyca ;) Świetnie też wychodzą sceny z nim i An. Aż wstrzymywałam przy nich oddech :P Ona jest taka wojownicza i dynamiczna, a on chłodny i logiczny... No ogień i lód normalnie ;)
Jego słowa o wygranej w meczu mnie zaskoczyły. Wyszło na to, że An za bardzo skupiła się na sobie. Z drugiej zaś strony zauważyłam, że Septim wykazuje niezłe zdolności psychologiczne. Potrafi zanalizować zachowanie innych oraz nimi manipulować, także trudno właściwie powiedzieć, jak było naprawdę.
Rozmowa braci też ciekawa. Ich motyw to strzał w dziesiątkę - jestem nimi zafascynowana, a wiem, że to nie koniec godnych uwagi postaci w Twoim opowiadaniu.
Wiem, że dziś słodzę, ale zasłużyłaś :) Wspomnienie historii o zakochanym trytonie też mi się podobało, bo lubię takie dawne, klimatyczne legendy. Ogólnie wejście do morza to ciekawy pomysł, nasi bohaterowie mogli się trochę do siebie zbliżyć.
No i końcówka... co się dzieje? Czy Septim uratuje Pip? Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Reaktywacja wyszła Ci na zdrowie. Życzę mnóstwa weny i... odporności na jesienne przeziębienia :3
Niesamowite :) Okropnie trzyma w napięciu,szczególnie ostatni fragment. Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Obiecuję, że następny rozdział będzie bardzo zaskakujący, przynajmniej kontynuację tego wątku w całości przemyślałam. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz!
UsuńNie wiem dlaczego, ale czytając pierwsze akapity wydawało mi się, iż An nie umie cieszyć się swoją radością z innymi, bo choć wyglądała na szczęśliwą i przychylnie traktowała gratulacje przyjaciół cały czas nie była zadowolona z wygranej.
OdpowiedzUsuńNatomiast Septim - tu, podkreślę tutaj fakt, iż chłopak jest Ślizgonem, choć niewątpliwie jest urodzonym manipulatorem i szuka we wszystkim korzyści, zachował zimną krew, nawet jeśli pozwolił dziewczynie wygrać.
Antoinette powinna przestać traktować Quidditcha na poważnie, nawet jeśli wiąże z nim swoją przyszłość, a każdy taki upadek może się wiązać z zerwaniem kontraktu z Harpiami. Póki co, Pip nadal uczęszcza do Hogwartu, gdzie ta gra dla wielu uczniów jest jedynie zabawą.
Napięta atmosfera między Septimem oraz Antoinette bardzo mi się spodobała, co tu dużo mówić - uwielbiam takie spiny <3, lecz zastanawia mnie jedno, skoro dziewczyna była Blake'm wyraźnie przerażona, to dlaczego poszła z nim na tę wysepkę. Rozumiem. Noc pod gwiazdami i te sprawy, no ale, powinna myśleć trochę bardziej racjonalniej, w końcu Septim to Ślizgon, który jej nienawidzi, nawet pod osłoną nocy.
Nie jestem do końca przekonana, ale mam wrażenie, iż to Septim specjalnie zaczarował te wodorosty, aby uniemożliwiły dziewczynie ucieczkę, w końcu sam zniknął zupełnie nagle i niespodziewanie, a Antoinette była na tyle zdezorientowana, że w ogóle tego nie zauważyła? Może później to właśnie Septim wyciągnie ją z tarapatów i znowu wyjdzie na bohatera?
Intrygują mnie jego zamiary odnośnie Antoinette i ciekawe do czego jest się jeszcze posunąć. Co do charakteru Antoinette, jak najbardziej zgadzam się z Ginger. Panna Vigier jest typową Gryfonką. Jest dumna i ślepo odważna, co może poprowadzić ją do zguby.
Niemniej jednak, rozdział bardzo mi się podobał. Lubię takie mało znaczące historyjki, które niby nie wnoszą niczego do opowiadania, lecz nadają mu pewien klimat, mówię tutaj min. o historii Trytona.
Widać, że tym razem wszystko masz lepiej poukładane - tak jak w poprzedniej wersji, kiedy jeszcze byłam na etapie wałkowania Pip od środka, nie miałam pojęcia co napisać pod pierwszymi rozdziałami, to teraz słowa same cisną mi się na język, a właściwie na klawiaturę i gdybym miała więcej czasu, to pewnie napisałabym o czymś jeszcze, bo o połowie rzeczy na pewno zapomnę, ale jestem już padnięta a przede mną jeszcze kilka opowiadań do ogarnięcia.
Pozdrawiam;*
Bardzo ciekawy rozdział.
OdpowiedzUsuńTo pojawienie się brata Septima najbardziej mnie zaskoczyło, i ta jego przemiana w kruka... z początku myślałam, jak było perspektywą Antoniette, że to Septim jest tym krukiem ^^
Coraz to bardziej pogłębiają się relacje pomiędzy Gryfonką a Ślizgonem, co zapewne tego drugiego bardzo cieszy, bo ma wobec dziewczyny jakiś plan.
Ten wypad na zatokę bardzo ciekawa, ale i bardzo emocjonująca, zważywszy na to, że dziewczyna zaplątała się w sidła wodnych węży. Oby Septim usłyszał wołanie An.
Jestem ciekawa, co się wydarzy dalej :)
Pozdrawiam ;*
Mhm, czyli Silver jest bratem Septima, ale czemu zdecydował się na, że tak to określę koczowniczy tryb życia? No, i jest jakiś tajemniczy plan, który razem z Septimem muszą wypełnić wobec Antoinette. Zachowanie Septima często jest dość zaskakujące i daje wiele do myślenia, ale to jakie pobudki nim kierują to najciekawsza sprawa.
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie to coś co zaatakowało dziewczynę, bo to że Septim lub ktoś prędzej czy później ją stamtąd uwolni to oczywiste, inaczej nie byłoby dalszej historii... Inną sprawą jest, jak to zrobi, skoro nie wiadomo co ją porwało.
Czekam na następny i Pozdrawiam ;)
Jak zawsze mistrzowsko napisany rozdział, który na kilka ładnych minut porwał mnie do innego świata. Zaskakująco dużo było tutaj Septima, który strasznie mnie zaintrygował. Bardzo spodobały mi się odczucia Antoinette wobec niego, bowiem mam podobne. :D
OdpowiedzUsuńSeptim jest bardzo ciekawą i dobrze nakreśloną postacią, cały czas zastanawia, a gdy znika, człowiek nie myśli o pozostałych wydarzeniach, tylko o tym, co on w tym czasie robi, co knuje, gdzie jest i co myśli. Bardzo trafiony bohater.
Dotychczas scenę niedoszłego pocałunku z Alexem uważałam za romantyczną i subtelną, jednak to, co zaserwowałaś w trzecim rozdziale pobiło na łopatki wszelaki romantyzm. Plaża nocą, to najbardziej magiczna sceneria, jakiej można by się było spodziewać. Czegóż więcej chcieć?
Szkoda, że Septim coś knuje, chociaż myślę, że i tak bez większych problemów ujarzmi An, ponieważ jest ona nim zbyt mocno zaintrygowana i łatwo mimowolnie mu się poddaje. :) Jak każda pozornie silna kobietka, znam to z autopsji. :D
Nie mniej jednak, jestem ciekawa, czy wodorosty, które pochłonęły bohaterkę, są sprawką arystokraty, czy też nie? Czy Septim przybiegnie, by rycersko ją uwolnić? Czy będzie to pretekst to tego, by mogła mu zaufać, czy też rzeczywiście intrygant nie ma z tym nic wspólnego? Zżera mnie ciekawość, nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału, dlaczego urywanie w takich momentach jest takie popularne i lubiane przez autorów? :D
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie w wolnej chwili, jeśli masz ochotę poczytać moje nędzne wypociny.
Przepraszam także za nieskładny komentarz - chyba nigdy nie nauczę się tego robić poprawnie. ;)
Hej, nie chcę być natarczywa, ale... kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału? Tak jakoś mi tęskno za tą historią :P
OdpowiedzUsuńKOCHAM TE OPOWIADANIE!
OdpowiedzUsuńNo i ten szablon. Taki prosty, a zarazem taki piękny. Nie lubię Septima. Widzę, że Ann pomału się zmienia. Ale czy na dobre? Rozdział owiany tajemnicą.
Kiedy dodasz karty bohaterów?
Jeszcze jeden rozdział....
Pozdrawiam,