„Heaven’s
on fire
And
there ain’t nothing you can do.”
***
Antoinette, jedyny jasny punkt w mdłej poświacie
księżyca, znika. Wodne bramy zamykają się za nią i zatokę znów zaczyna spowijać
niezmierzony spokój oraz gęsty granat powoli odchodzącej nocy. Na chwilę
zamieram w bezruchu, przerażony tą sytuacją. Niebezpieczeństwa nie było w
scenariuszu, a tymczasem dziewczyna została wciągnięta w głębiny jak kukiełka i
lada moment straci życie. Może straciła równowagę albo zaatakował ją skurcz?
Nie, przecież krzyczała... Wyobrażenie płuc, z których ulatują resztki tlenu i
zamierającego w wyrazie strachu oblicza Antoinette popycha mnie do działania.
Prędko układam się na wodzie i pośpiesznie przepływam drogę, jaką wcześniej
podążała ona. W międzyczasie
przypominam sobie o pozostawionej na brzegu różdżce, ale postanawiam nie
ryzykować powrotu na znacznie oddaloną plażę.
Niegdyś czytałem o morskiej odmianie Diabelskich
Sideł, nieruchomiejących za dnia, a ożywających po zmroku. Ponieważ zbiornik
jest ogromnych rozmiarów, przypuszczam, że właśnie ta roślina uwięziła w toni
Antoinette. Ale równie dobrze mogło być to coś innego, znacznie groźniejszego.
Muszę poradzić sobie z czymkolwiek.
Chcę, aby Gryfonka wykazała się lwią wolą
przetrwania i siłą do walki… Jest za bardzo potrzebna światu. A właściwie
jednej obrośniętej mrokiem tajemnicy i jednemu planowi, który diametralnie
zmieni całe jej dotychczasowe życie.
Nurkuję, po omacku poszukując ciała dziewczyny i
bez problemu rozrywając sunące wzdłuż moich rąk wodorosty – czyli miałem
rację. Są cienkie, ale wystarczające do
schwycenia postaci o drobnych gabarytach. Vigier mogła być szybka, zwinna i
bystra, ale nie trenowała tak zacięcie, jak trenują pałkarze lub obrońcy – ona
skupiała się jedynie na złotym zniczu i stanowczym uścisku dłoni. Nie
potrzebowała więcej.
Płycizny dodają mi znacznej przewagi. Być może
dalej, po środku akwenu, istnieje siedlisko zdradzieckich pnączy, znacznie
mocarniejsze niż te tutaj okazy. Kiedy ocieram się o coś gładkiego, reaguję
gwałtownie i automatycznie łapię za oplecioną roślinnością kostkę Antoinette.
Uwalniam nastolatkę, obejmuję w talii, po czym wyławiam na powierzchnię…
Połknęła trochę wody, ale wiem, że zdążyłem. Sięgam spojrzeniem do jej
niewinnej, smagniętej błogą obojętnością twarzy. Zdecydowanie bardziej pasują
do Gryfonki wredne grymasy, buńczucznie zaciśnięte pięści i groźnie zmarszczone
brwi.
Uderzam o mostek młodej czarownicy dwa razy.
Głośno się krztusi, a spomiędzy jej warg wypływa odrobina bezbarwnej cieczy.
Rozchyliła powieki, lecz w dalszym ciągu nie kontaktuje z rzeczywistością.
– Dobry znak – szepczę pod nosem. – Zaraz
wyplujesz resztę.
Wychodzę na wąską połać plaży, niosąc na rękach
Antoinette i lekko uginając się pod wpływem jej ciężaru. Pewnie w normalnych
warunkach jest lekka jak piórko, jednak bezwładność i woda zrobiły swoje.
Dysząc, układam dziewczynę na piasku i sięgam po różdżkę. Po kilku praktycznych
zaklęciach Vigier leży sucha, otoczona złotą mgiełką wydzielającą ciepło oraz
nieprzytomna. Sam siedzę obok, opierając łokcie na kolanach i strzepując z
włosów zimne krople.
Domyślam się, że gdy otworzy oczy i powrócą do
niej ostatnie wspomnienia, będzie spore zamieszanie. Zniknie czar utajonej
perswazji i nie zostanę bohaterem, tylko kimś, kto wpakował ją w śmiertelne
zagrożenie. Piekielne wodorosty pokrzyżowały mój mały plan… Śmiejąc się z bezsilności,
kopię wściekle piach i obserwuję wzbijające się w powietrze, siwe tumany. Kiedy
los wreszcie zacznie mi sprzyjać i ochoczo przytakiwać rozmaitym planom?
Liczyłem na tę noc, pokładając nadzieję we wspólnej wyprawie nad zatokę. Byłem
naprawdę blisko zrealizowania zamierzeń
Spoglądam na Antoinette i przykładam palec do jej
bladego policzka.
– Podświadomie zatęsknisz za tym dotykiem, a gdy
zaczniemy od nowa, już w Hogwarcie… Około połowy września, nie wcześniej, bo
nie będę obecny w szkole… Coś sprawi, że zbliżymy się do siebie. Przeznaczenie.
Linie zerwane przed wiekami zawiążą się na nowo. Gdybyś wiedziała – muskam
opuszkiem ciepłą skórę jej szyi – ile jesteś warta... Intuicja ci podpowie, że
jestem tym, komu musisz się poddać. Wiele bliskich ci osób ucierpi podczas tej
przeprawy, ale mój cel stanie się twoim celem. I później wybaczysz mi krzywdy –
mówię cicho, pewien własnych słów. Chcę być pewien. Pozostało jedynie
obserwować samoistny rozwój wypadków i znaleźć pomiędzy nimi lukę, do której
się wcisnę i wykorzystam dogodny moment w stu procentach. Krok po kroku
wprowadzę Antoinette do świata, o jakim nawet nie sądziła, że istnieje.
Teraz to jednak nieważne. Obracam głowę na wodne
zwierciadło. Do nadejścia świtu pozostały dwie godziny z kawałkiem, może i
trzy. Trzy godziny rozmyślań, obserwacji zachodzącego księżyca i czuwania.
Około stu osiemdziesięciu minut, aby strawić i wyrzucić przerażenie, nadal
tkwiące gdzieś wewnątrz. Nieprzewidziany wypadek – no tak, bo jakie inne są
wypadki? – rozwiał wszelkie moje złudzenia o byciu panem życia. Nie rządzę
tutaj, niektórych rzeczy nie będę w stanie zmienić. I nie chodzi tylko o
stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią, ale również o dylematy dnia codziennego.
Wymarzonym wyborem byłoby całkowite zawładnięcie umysłem Antoinette i szybkie
załatwienie sprawy, ale czy wtedy Legenda miałaby jakiekolwiek znaczenie?
Wierzyłem, że jeżeli odrobinę wesprę dalsze przypadki, przeznaczenie samo
nawróci się i odnajdzie właściwy tor. Nie posiadałem na tyle cierpliwości, by
czekać w nieskończoność, lecz mogłem poświęcić chociaż pół roku. Sześć miesięcy
dla Antoinette na powolne odkrywanie prawdy o sobie, kroczek po kroczku.
Później przygotujemy ją do inicjacji, a następnie zajmiemy się klątwą...
Przerywam strategiczne rozważania, wyczuwając bliską
obecność Silvera. Nadlatuje ze strony południowej, ledwo widoczny na tle
ciemnoniebieskiego firmamentu. Po chwili czarna kropka zamienia się w znajomego
kruka. Nim przemienia się w człowieka, jedno czarne piórko wypada z jego
skrzydła. Wyciągam machinalnie rękę i łapię je na otwartą dłoń.
– Septim? Co się stało? – podbiega do
nieprzytomnej Antoinette i opada na kolana. Nigdy nie okazuje wprost strachu,
ale czuję, że zaniepokoił się. Rzucam w niego zmiętą koszulą, którą natychmiast
wkłada przez głowę.
– Małe zamieszanie – odpowiadam niechętnie. – Mam
wszystko pod kontrolą. – Zerkam na przyrodniego brata. W jego ciemnoszarych
oczach, oświetlonych dzięki intensywnie złotej poświacie pulsującej wokół
dziewczyny, odnajduję złość.
– Czyżby? – parska. – Musisz chronić naszą jedyną
nadzieję.
– WIEM o tym. – Zrywam się gwałtownie z plaży. –
Intuicja mnie raz zawiodła, ale to się więcej nie powtórzy.
– Do diabła z tobą, zawsze słyszę tę śpiewkę, że
wiesz. – Silver przebija mgiełkę nienaturalnie chudymi palcami i kładzie je na
pulsie Antoinette. – Wkrótce się przebudzi. Jak do tego doszło?
Wzdycham i telepatycznie przesyłam mu szereg
obrazów. Srebrnowłosy przechyla głowę w bok, zaciskając nerwowo usta.
– Od początku twierdziłem, że zatoka to zły
pomysł – szepcze, rysując kciukiem symbol prześladujący go w snach od wielu lat
– podwójna błyskawica zamknięta w okręgu. Po skończeniu kreślunku wygładza
piasek.
– A ja wprost przeciwnie – wyznaję z goryczą. –
Następnym razem spotkamy się dopiero w okolicach października, czyż nie? –
pytam.
– Najpewniej. O ile zdołasz wykryć szpiega.
– Mam już pewne podejrzenia, reszta pozostaje
kwestią formalności. – Uśmiecham się chytrze. – Nie opuszczaj za często
kryjówki.
– Nie zamierzam. Mam wystarczająco dużo zapasów
na przetrwanie paru tygodni… – Silver porusza się niespokojnie. – Dopadają cię
czasem wątpliwości? – nagły żar w jego głosie mnie zaskakuje. – Bo jeśli się
zawahasz choćby na moment...
– Zamilcz – przerywam z miejsca. – Pragnę zemsty
równie mocno, jak ty. Inaczej już dawno byś… wiesz. Dopilnuję usuwania
przeszkód, chcesz obietnicy?
Na Silvera spływa niewymowna ulga. Rozluźnia
barki i odchyla się do tyłu.
– Ufam ci – mówi, mimo że obaj powątpiewamy w
prawdziwość tego wyznania.
– Nie do końca, bracie, nie do końca... – mruczę.
Nie jest mi szczególnie przykro, bo pomijając chwile sceptycyzmu, obaj
skoczylibyśmy za sobą do piekła. Więzi, jaka jest między nami, nie zwiotczeje
przez ludzkie słabostki, których czasem doświadczamy.
– Bo od zarania dziejów byłeś jedynym kluczem do
wyzwolenia. Brak alternatyw jest frustrujący. Do bani.
– Piękne określenie – burczę.
– Do bani. Lubię to mówić, co w tym złego? –
Wstaje i zdejmuje wcześniej podarowane mu odzienie. – Zbieram się stąd. Do
zobaczenia w połowie jesieni – ściska mój bark, po czym przemienia się w kruka
i czym prędzej odlatuje.
– Adieu. – Nie patrzę w ślad za nim. Skierowuję
wzrok na wschód, gdzie widać już oznaki nadchodzącego słońca. Dolny pas nieba
poczyna barwić się odcieniami różu. Gwiazdy gasną, a trzecia kwadra niknie w
oczach. Niespiesznie nadchodzi dzień i stojąca pod znakiem zapytania
przyszłość...
Układam się na piachu tuż przy Antoinette. Po
przymknięciu powiek wsłuchuję się w miarowy oddech dziewczyny, a złota mgiełka
ciepła przechodzi także na moje ciało. Stopniowo oddalam się od szumu wody i
wiatru, zagłębiając się w ciszę. W wyobraźni tonę razem z Antoinette, owinięty
wodorostami. Z łatwością mógłbym je rozerwać, ale daję się ściągnąć na dno i
ponieść aż do ich gniazda. Tam spotykam kilkunastu topielców o sinych,
rozmiękłych twarzach i białych ustach. Kiwają się w takt znanej tylko sobie
melodii. Odpływam...
*
– Blake, na Rogogona Węgierskiego, co tu się
wyprawia?
Zrywam się z miłej drzemki i łypię z zaskoczeniem
na całkowicie rozkojarzoną Vigier. Jej splątana burza włosów układa się w coś
na kształt lwiej grzywy, muśniętej promieniami porannego słońca.
Butelkowozielone tęczówki ciskają gromami. Zaczęło się to, czego się obawiałem
– gniewu ze strony Antoinette. Zaczarowana, ogrzewająca aura znikła, porywając
atmosferę intymności. Teraz na skórze dziewczyny widnieje gęsia skóra. Pociera
pięściami zziębnięte ramiona, rozglądając się wokół. Jest ubrana jedynie w
krótkie spodenki i koszulkę z cienkimi ramiączkami, więc z pewnością nie czuje
się komfortowo w mojej obecności.
– Blake... – cedzi przez zęby i podciąga kolana
pod brodę. – Żądam wyjaśnień. Co ja tu robię, do diaska?
Bezwiednie sięgam po różdżkę i kładę obok swojego
uda.
– Pamiętasz? – pytam. – Cokolwiek?
Antoinette wbija wzrok w brzeg. Marszczy brwi,
jakby zastanawiała się, nad ostatnimi zarejestrowanymi w umyśle wspomnieniami.
– Byłam tutaj... z tobą... – przenosi spojrzenie
na błękitną zatokę – byliśmy w wodzie. Nie rozumiem, mam w głowie mętlik. – Przykłada
kciuki do skroni i po chwili zastyga w bezruchu. Spogląda prosto w moje oczy.
– To się
zdarzyło naprawdę – mówi drżącym głosem. – Księżyc, wodorosty... poślizgnęłam
się na tym gliniastym podłożu...
Przytakuję, przesypując między palcami drobinki
piasku.
– Topiłaś się, ale zareagowałem bardzo szybko i
cię uratowałem. Nie ma w tym twojej winy, te rośliny to wodna odmiana
niebezpiecznych sideł. Prawdopodobnie pod powierzchnię wciągnęły już nie jedną,
nie dwie osoby. Jeśli wiedziałbym o nich wcześniej, nie pozwoliłbym ci
zapuszczać się tak daleko.
Antoinette milczy. Z trudem przyjmuje do
wiadomości, że niewiele brakowało, a już nigdy nie zagrałaby w quidditcha z
przyjaciółmi. Zachowuje zimną krew, jednak kryje się pod tym gniotące,
rzeczywiste przerażenie.
– Uratowałeś mnie – prycha ostentacyjnie.
Utwierdzam się w przekonaniu, że to, co zamierzam zrobić, jest jedynym słusznym
wyjściem. – Co ci przyszło do łba, aby wyruszać na przejażdżkę do miejsca,
którego kompletnie nie znasz?! A gdybyś był sam, gdyby to ciebie zaatakowano? –
wścieka się, mocno zarumieniona. Nie panuje nad wypowiadanymi słowami. –
Bezmyślny dupek z ciebie.
– Zgadzam się, bo niejako zmusiłem cię do tej
nieszczęsnej wycieczki.
– Zmusiłeś? – Antoinette mruży oczy. – Mnie nie
można tak po prostu do czegoś zmusić. Zgodziłam się, czego okropnie żałuję!
– Mylisz się. Z łatwością wszedłem do twoich
myśli, nakłaniając cię, żebyś podążyła za mną do sadu. Później tej samej
sztuczki użyłem w środku nocy. Grzecznie się obudziłaś. Nawet nie próbowałaś
stawiać oporu podczas rozmowy. Zawahałaś się, lecz, koniec końców, wygrałem. –
Wstaję, zaciskając dłoń na różdżce. Trzymam rękę z tyłu, by nie widziała.
Antoinette porywa z ziemi sweter i zaczyna się
śmiać. W tym dźwięku nie ma ani krzty wesołości.
– Czyżby? Właściwie to mogłam się spodziewać po
kimś takim jak ty, że praktykujesz z zamiłowaniem używanie czarnej magii. –
Wkłada siwy golf i zgarnia jasne włosy na bok.
– Nie potrzebowałem żadnego czarnomagicznego
zaklęcia, Antoinette.
– Jesteś wariatem. Trzymaj się ode mnie z daleka
– warczy ostrzegawczo. Podnosi hebanową Błyskawicę. Nie pozwolę jej na odlot.
– Naprawię wszystko. – Staję naprzeciwko dziewczyny. – Szkoda, że
ta noc zachowa się w twojej pamięci jako ulotny sen.
– Nie rób głupstw. – Blondynka cofa się i próbuje
przerzucić nogę przez trzon miotły. Wyczuwam w powietrzu jej strach, wzburzenie
oraz chęć szybkiej ucieczki. Widzę, z jakim trudem przełyka ślinę. W lot
pojęła, do czego się przymierzam. – Zapomnijmy oboje, wróćmy do Alexa i cieszmy
się dniem. – Jest niepewna. Cynizm zbladł, został lęk.
– Wiedziałem, że popiszesz się dumą. A ja mam
wyrzuty sumienia, bo wpakowałem cię w zagrożenie.
– Septim...
– To dla twojego dobra, wierz mi.
Zanim zdąży wykonać drobny ruch nadgarstkiem,
wypowiadam w myślach dobrze znaną formułkę i posyłam w jej kierunku strumień
oślepiająco białego światła. Ocknie się w namiocie, przeświadczona o własnym
bezpieczeństwie. Pozostanę tylko nikłym cieniem koszmarnej nocy.
Perspektywa Septima
*
Pachniała solą morską, potem i wiatrem. W ustach
miała nieznajomy smak, ohydnie ziemisty smak. Mlasnęła językiem, lecz budzące
obrzydzenie doznanie nie znikło. Gdy poruszyła stopami, dosłyszała w dole
chrzęszczenie, a przeczesawszy dłonią włosy, odkryła przy skórze głowy
wilgotne, pozlepiane pasemka. Leniwym ruchem odgarnęła poszewkę i usiadła. Na
prześcieradle spoczywały ciemne grudki piasku, jednak najdziwniejsze w tym
wszystkim było obudzenie się w pełnym ubraniu, choć mogła przysiąc, że
poprzedniego wieczoru nie straciła na tyle rozumu, by kłaść się w świeżej
pościeli w spodenkach i swetrze, zwłaszcza iż temperatura wewnątrz tymczasowej
sypialni oscylowała powyżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza.
– O Merlinie – jęknęła. Przegoniła machnięciem
ręki natrętną, brzęczącą muchę i opuściła nogi na podłogę. Czuła się niezwykle
topornie, jakby lada chwila miała się poddać grawitacji i upaść bezwładnie na
deski. Fakt, że pozostałe łóżka były puste, a po reszcie dziewcząt nie pozostał
ani jeden ślad, dopełnił niepokój Antoinette. Garbiła się na swoim posłaniu,
ale nie wiedziała, czy ma wyskoczyć z namiotu i popędzić w stronę domu
Zacharych, czy poddać się słodkiemu, błogiemu uczuciu senności i ciężkości.
– Co się ze mną dzieje? – wychrypiała, szukając
pod posłaniem czerwonych tenisówek. Kiedy je zauważyła, między sznurówkami
również odnalazła żółte drobinki, zbite w maleńkie bryłki. Wzruszyła ramionami
i po wciągnięciu skarpetek włożyła buty.
– Pip, śpiochu, jesteś tam?
Głos Alexandra, dochodzący z zewnątrz namiotu,
odrobinę ją otrzeźwił. Oczyściła gardło kaszlnięciem i zawołała:
– Tak, zaraz wyjdę!
Jasnobrązowe poły sztywnego materiału rozchyliły
się i do środka wszedł średni Zachary. Tego dnia miał na sobie błękitną
koszulę, mocno kontrastującą z jego śniadą, opaloną skórą.
– Och, ubierasz się, nie patrzę! – Zakrył
przedramieniem oczy i wycofał się. Antoinette zaśmiała się, na kilka sekund
zapominając o nietypowym przebudzeniu.
– Nie wygłupiaj się, przecież jestem ubrana –
zaoponowała. Alex opuścił rękę i podszedł do przyjaciółki.
– Około ósmej mieliśmy śniadanie, ale Melissa nie
dała rady cię ściągnąć z wyra – powiedział, siadając na łóżku obok. W
ciemnobrązowych oczach tańczyły iskierki wesołości.
– Żartujesz? – fuknęła nastolatka. Oblała ją fala
wstydu na myśl, że zachowała się jak królewna i nie wstała razem z innymi.
Związała jasne pasma w luźny kucyk i wrzuciła swoje rzeczy do granatowego
plecaka.
– Nie, dlaczego? Zresztą większość ludzi
wyfrunęło już, łącznie z tobą zostaną jakieś cztery osoby, które zechcą się
wybrać na długi i wspaniały lot nad zielonymi, zapierającymi dech, walijskimi krajobrazami.
– Zatarł dłonie, wyraźnie zadowolony z perspektywy wycieczki.
Antoinette zacisnęła wargi.
– Hm… Chyba się na to nie piszę – mruknęła.
– Czemu? Sądziłem, że zostaniesz na cały weekend,
łącznie z niedzielą. Pip, nie daj się prosić, mam ci naprawdę wiele do
pokazania. Nawet te ruiny zamczyska, opowiadałem ci kiedyś o nim – rzekł,
zasmucony słowami panny Vigier.
– Al – położyła dłonie na barkach bruneta – czy
to możliwe, że mogłam… lunatykować? – zapytała, zmieniając z nagła temat. –
Dzisiaj w nocy, tutaj.
Chłopak spojrzał na blondynkę ze zdziwieniem.
– Kto cię podmienił, An? Jakieś ufoludki? –
Skrzywił się nieznacznie, choć wyglądał także na rozbawionego. – Bo to bardziej
prawdopodobne. Ty – lunatyczką?
– Czyli… czyli nie? – Uniosła brwi, wpatrując się
z nadzieją w twarz najbliższego kolegi.
– Skoro oczekujesz poważnej odpowiedzi… Nie
sądzę, mało prawdopodobne. To schorzenie, nieciekawa przypadłość. Nie znasz
doskonale moich terenów, gdybyś wyszła, śpiąc, z namiotu, wątpię, abyś wróciła
z powrotem. Zadowolona?
– Sama nie wiem, ale dziękuję. – Opadła z
powrotem na materac. – Odkąd do ciebie przyjechałam, czuję się obco we własnym
ciele – wyznała, licząc w myślach ciemnoniebieskie guziki w koszuli
przyjaciela.
Przewrócił oczyma.
– Wyobraź sobie, że zauważyłem. To dlatego
uciekasz tak wcześnie?
– Nie do końca. Obiecałam tacie wziąć się za
naukę po powrocie na Zielone Wzgórze.
– Coś nowego. Zobaczymy się dopiero pod koniec
sierpnia na Pokątnej? – spytał.
Antoinette pokręciła głową.
– Ojciec stwierdził, że lepiej będzie, jeśli te
kilka godzin, które zmarnowałabym robiąc zakupy, przeznaczę na esej z
transmutacji albo zaklęć. Oba przedmioty zdałam dość słabo… Nie mam nic
specjalnego do nabycia, a tato zaoferował, że po pracy wyskoczy po podręczniki.
– An! Czy ty przez wakacje zrobiłaś cokolwiek do
szkoły? Nie mam zamiaru cię martwić, ale na odrabianie zadań poświęciłem jakieś
dwa tygodnie w lipcu, żeby móc potem wypocząć pełną parą. – Alex wydawał się
zaszokowany. – Jeszcze wczoraj ci mówiłem, że SUMy to nic, ale, kurczę, Pip…
Szósta klasa to faktycznie nie droga mlekiem i miodem płynąca. Pamiętasz, jak w
tamtym roku Gary opuszczał treningi, żeby pozdawać to i tamto? Musisz się wziąć
w garść!
– Serio? – warknęła Antoinette, krzyżując ręce na
piersiach.
– Słuchaj, po prostu miło by było, gdybyśmy oboje
zostali absolwentami Hogwartu…
– Nie pomagasz, mówiąc coś, z czego zdaję sobie
sprawę. Ale tak, też wolałabym skończyć szósty i siódmy rok bez problemów –
westchnęła ciężko. – Zawsze uważałam, że nauczyciele będą wobec mnie
łagodniejsi, wyrozumialsi… Dopiero wyniki z egzaminów rozwiały ten amerykański sen.
Alex zajął miejsce obok Gryfonki i delikatnie
objął ją ramieniem.
– I ja jestem głąbem, ale ci pomogę.
– Wiem. – Przymknęła oczy i na moment wtuliła się
w przyjaciela.
*
Powrót do Anglii upłynął Antoinette spokojnie. Na
miejscu została powitana przez ulewę; długie strugi deszczu nie miały końca.
Pejzaż Zielonego Wzgórza, niezwykle malowniczy w słoneczne dni, zatonął wśród szarości,
mgły i powiewu powoli nadchodzącej jesieni. Cieszyła się jednak widokiem
ukochanego domu i znajdującej się nieopodal stajni, zamieszkiwanej przez trzy
dorosłe konie. Przez następne czternaście dni, oznaczające resztkę letnich
ferii, miała zaniedbać obowiązki przy zwierzętach na rzecz pisania kilkunastu
referatów oraz wypracowań. Wizja ślęczenia nad księgami i zwojami pergaminu skutecznie
dołowała pannę Vigier, ale odkładanie tego na późniejsze terminy nie miało
największego sensu. Potrzebowała przynajmniej jednego tygodnia, by nadrobić
powinności młodocianej czarownicy, uczennicy największej w Europie akademii
magicznej.
Po wkroczeniu do przedpokoju zaatakowała ją
cudowna woń pieczonego ciasta, świeżego chleba i czekoladowego napoju. Zsunęła
trampki, rzuciła pod ścianę plecak i pobiegła do kuchni. Pani Ursula mieszała w
kotle różdżką i czytała książkę – po rubinowej okładce nastolatka rozpoznała
romans spod pióra Margaret Rose, której saga rozchodziła się po czarodziejskim świecie
w zastraszającym tempie. Antoinette sama próbowała liznąć tych powieści, jednak
szybko zaniechała czynności po odkryciu nużącego schematu, jakim rządzi się
gatunek oparty na miłostkach i flirtach.
– Cześć babciu!
Starsza kobieta wzdrygnęła się, raptownie wyrwana
ze świata słowa pisanego. Była zdumiona widokiem wnuczki.
– A ty nie w Walii? – posłała Antoinette uśmiech.
– Frank mówił, że jak wrócisz pojutrze,
to zdarzy się mały cud.
– Przesadził – mruknęła dziewczyna, sięgając po
koszyk z ciepłymi babeczkami. Wzięła jedną i zdrapała zębami białą, zastygniętą
polewę. – Plany się zmieniły i tyle. Poza tym mam dużo nauki – wyjaśniła prędko.
Pani Ursula wsadziła między kartki zakładkę i
odłożyła powieść.
– Wnusiu… – zaczęła niepewnie, poprawiając
okulary. – To ten chłopiec, Alexander? Zawrócił ci w głowie? Zmieniłaś się, nie
ukrywajmy. Chcesz się zabrać do lekcji.
Antoinette omiotła babcię pełnym zgrozy
spojrzeniem, omal nie zakrztuszając się okruszkami.
– Alex to mój przyjaciel! – zagrzmiała. – Jak mogłaś
wpaść na coś równie niedorzecznego? Nie uczę się, źle. Zamierzam to robić, też
źle. I nagle wszyscy wokół wymyślają jakieś bzdury albo prawią mądrości. – Była
poirytowana, nie tylko z powodu domysłów babci Ursuli. Zrozumiała, że czeka ją dynamiczna
rewolucja, jeżeli zacznie się starać o wysokie noty i poświęcać podręcznikom
nieco więcej czasu, aniżeli piętnaście minut przed snem przy mdłym świetle różdżki.
Każdy będzie chciał wiedzieć, skąd wola walki o oceny i gdzie pod skorupą ambitnej uczennicy podziewała się dawna
Antoinette. Przy czym nie byłyby to ambicje, a chwytanie się ostatniej deski
ratunku.
– An, dlaczego od razu się złościsz? – W ciemnych
oczach kobiety pojawił się żal. – Po prostu dawniej wołami musieliśmy cię
zaciągać do nauki, a teraz…
– Chcę się postarać. Dla ciebie, dla taty i nawet dla siebie – sprostowała zwykłym
tonem blondynka. – Nie chodzi o żadnego chłopaka. – Nalała do czystej szklanki
pomarańczowego soku i skierowała się do wyjścia. Przed drzwiami obróciła się i,
nie patrząc na babkę, wyrzekła ciche:
– Przepraszam. Wstałam lewą nogą.
Na piętrze przy balustradzie spał Uszatek, bury
dachowiec. Antoinette usiadła na najwyższym stopniu i zajęła się gładzeniem
łepka zwierzęcia. Syciła się jego delikatnym ciepłem i uczuciem domu.
*
Zaczynam od razu, poniesiona przez falę złych
emocji. Wyciągam z szafy ciężkie, kartonowe pudło i wyjmuję po kolei książki,
przyglądając się tytułom. Grzbiety są w nienagannym stanie; niewiele z nich
korzystałam w roku szkolnym. Zazwyczaj odrabiałam lekcje na kolanach,
przepisując zdania w zmienionej formie od jakichś dobrych dusz. Kiedy wszyscy
mieli mnie już dosyć, chodziłam do biblioteki i korzystałam z gotowych
opracowań, nie zastanawiając się, co właściwie piszę. Nie znałam innego pojęcia
samodzielnej pracy, opartej na kreatywności, informacjach wyniesionych z lekcji
i inteligencji. Może wreszcie nadszedł właściwy czas na poznanie czegoś nowego?
Przeglądam niechętnie listę tematów, oznaczonych
nazwami zajęć. Na najłatwiejszy wygląda ten z opieki nad magicznymi stworzeniami,
bo dotyczy wybrania trzech niebezpiecznych istot, podzielenia pracy na trzy
rozdziały i przytoczenia ciekawostek oraz kilku faktów z historii. Poza tym
całość ma mieć objętość co najwyżej jednej rolki pergaminu. Profesor Auber nie
jest specjalnie wymagający i sam wielokrotnie mówi, że czytanie naszych wypocin
przyprawia go o napady gorączki.
Siadam przy biurku, na którym znajduje się już
kałamarz z czarnym atramentem, nowiutkie gęsie pióro, książka oraz papier. Biorę
głęboki oddech, pstrykam palcami, powołując się na siły witalne i zamaczam
ostrą końcówkę w hebanowej, gęstej cieczy. Pierwsza próba napisania wstępu
kończy się wielkim, tłustym kleksem.
– Cholera – syczę. Później poproszę kogoś dorosłego
o usunięcie tego paskudztwa. Po chwili uderzam się w czoło. Nie wybrałam nawet
zwierząt, o jakich chciałabym napisać! Otwieram indeks i szukam istot
oznaczonych czterema lub pięcioma krzyżykami. Smok… gryf… wilkołak. Szybko
poszło.
Układam w myślach rozpoczęcie i szybko przenoszę
je na pergamin, zanim uleci beztrosko w niepamięć.
Od zarania dziejów żyły wśród nas, groźne, krwiożercze i rzadko spotykane. Niektórzy na
nie polowali, inni straszyli dzieci na dobranoc, a pozostali chronili się na różne sposoby. Samo ich istnienie nadal
wzbudza strach i fascynację czarodziejów, ale tylko nieliczni
chcieliby móc je zobaczyć. Nie na starodawnych rycinach, ale w
rzeczywistości.
Całkiem niezłe. Wcale nie brak mi pisarskiego
polotu, jeśli się skupię i wytężę umysł. Nabieram odrobinę atramentu,
przymierzając się do napisania kilku kolejnych zdań. Najpierw stworzę część o
gryfach, zostawiając najciekawsze kąski na koniec.
BAM!
Uderzenie o szybę i towarzyszące temu plaśnięcie
sprawia, że z dłoni wypada mi pióro. Parę kropel atramentu opada na zapisaną
część pergaminu. Gniew kłębi się gdzieś w moim żołądku – czyżby opatrzność
miała mnie w nosie?
Podchodzę do okna i otwieram je na oścież. Do
środka wlatuje ogromny, piękny puchacz i zrzuca mi pod stopy maleńką kopertę.
Anastazja, drobna sówka, huczy z niezadowoleniem oraz trwogą, ale wyjmuję z jej
klatki miseczkę na wodę i częstuję nieznajomego, przemoczonego przybysza.
Uszczknął pięć kropelek ze spodeczka i wyleciał na deszcz.
Sięgam po przesyłkę, podpisaną moim imieniem. Bez
większego namysłu otwieram, a z wewnątrz – nie wiadomo jakim sposobem –
wylatuje pąsowy tulipan. Ma małą i zamkniętą koronę, ale po zetknięciu z moją
skórą dojrzewa i rozkwita w mgnieniu oka. Zanim pomyślę nad pułapką, przytykam
nos do miękkich, pachnących płatków. I nie dzieje się nic. Żaden wybuch czy
inny kataklizm. Po prostu otrzymałam kwiat. Po raz pierwszy w życiu, nie licząc
tradycyjnych białych różyczek od taty z okazji Dnia Czarownicy. Z koperty
wysuwa się liścik. Czytam dwa krótkie zdania chyba w nieskończoność. „Dziękuję za dobrą zabawę wczoraj. Życzę Ci
udanej końcówki wakacji. S. Blake”
Z wrażenia opadam na łóżko.
*
– Tato…
– An? – ojciec ociera serwetką kąciki ust. Obiad
jest naprawdę pyszny, ale ledwo co przełknęłam. Przerwałam rodzicielowi lekturę
Proroka Codziennego z ważnego powodu.
– Przypomniało mi się, jak opowiadałeś o pewnej
wiedźmie, która użyła Zaklęcia Niewybaczalnego na swoim… mężu? Nie pamiętam.
Użyła go, bo się zorientowała, że grzebano w jej tajnych księgach. Ale ona nie
zastosowała magii, tylko…
– Takie rzeczy przy jedzeniu? – Babcia, choć jest
kochaną kobietą, nadal chowa urazę za mój przedpołudniowy wybuch złości. Karmi
siedzące pod stołem koty, odkrawając im tłuste kawałki mięsa.
– Było coś takiego – tato marszczy zabawnie nos. –
Ach, wiem! Włożyła w strony pojedyncze włosy, cała filozofia – wzrusza ramionami.
– Czemu pytasz?
– Bo… – odkładam widelec – jak może sprawdzić hipotetyczny
lunatyk, czy faktycznie chodzi nieświadomie podczas snu? – wyrzucam i na
wszelki wypadek dodaję: – tak się zastanawiam, potrzebuję tego do wypracowania.
Kreatywnego, pomysłowego wypracowania.
– Hm. Ja bym nie ryzykował z przedmiotami
cięższego kalibru. Raczej przywiązałbym kawałek nitki do klamki, zahaczył o
coś. Oczywiście na tyle lekko, aby spadła bez problemu w razie lunatykowania i
próby wyjścia z pokoju. Pomogłem? – uśmiecha się szeroko.
– Więc taka osoba musi wyjść? – dociekam.
– A co, ma krążyć wokół łóżka? – śmieje się i z
powrotem zakrywa oblicze szarymi stronicami dziennika.
Dla utrzymania pozorów spokoju zjadłam, ile
zmieściłam, podziękowałam za posiłek i wkradłam się do sypialni babci, tam
ucinając długi kawałek fioletowej włóczki.
*
Przed snem zawiązuję sznurek na czubku klamki.
Wsuwam się pod kołdrę razem z tysiącem różnych obaw. Z nimi też zasypiam.
Naprawdę się boję tego, co odkryję jutro.
Perspektywa Antoinette
***
Pierwsza, skomciam później. Ale jak widzę, tutaj znowu dużo perspektyw, buuu ;(((((((.
OdpowiedzUsuńBo przerobiłam ostatnie fragmenty też na 1 osobę :D
UsuńSzkoda :((. A obiecywałaś, że będzie tego mało ;((.
UsuńLiczy się chyba treść? A poza tym ja do lektury nikogo nie zmuszam, jeśli masz za każdym razem narzekać, to może faktycznie niepotrzebnie się męczysz... Pierwsza osoba pozwala mi ma dokładniejsze zbadanie bohatera, a czas teraźniejszy to po prostu eksperyment, w którym dobrze się czuję. Niektóre powieści są pisane w całości taką narracją i jakoś ich nie skreślam, a czyta się wręcz przyjemniej. W fan fikach rzadko bywam konsekwentna, jeśli chodzi o narrację. Bawię się słowem i przekazem. Poprzednia wersja Gryfonki wydawała mi się sucha, z tej jestem zadowolona. I naprawdę nie chce mi się za każdym razem tłumaczyć Tobie, czemu tak, a nie inaczej. Skoro to dla Ciebie takie trudne do przełknięcia, to lepiej poświęcić swój czas na inne opowiadania, lepsze od tego.
UsuńDobra, poniosło mnie ostatnio. Przepraszam. Wciąż trudno mi się przyzwyczaić do tej nowej wersji. Jeśli chodzi o książki, czytam tylko trzecioosobówki (bo akurat te gatunki, które preferuję, zazwyczaj występują właśnie w takiej narracji) i pierwszoosobowa teraźniejsza to bardzo, ale to bardzo dziwne doznanie.
UsuńAle! Niepokoję się o An. Septim ma ewidentnie złe zamiary. Wciąż zastanawiam się, dlaczego akurat ją wybrał. I wgl to z jego strony chamskie, że tak ją zwodzi i oszukuje, ale mam wrażenie, że robi to, żeby w pewnym sensie ją uzależnić od siebie, zasiać w niej ziarno niepokoju. Skoro dziewczyna teraz się boi, że lunatykuje, bo nie pamięta tamtej nocy nad jeziorem... Niepokoję się, jak będzie w Hogwarcie i co ma mieć na celu ta cała inicjacja? W przypadku ff HP inicjacja kojarzy mi się tylko z jednym, ale ty nie piszesz o tych czasach, więc pewnie masz inne plany.
W tej wersji An koleguje się tylko z Alexem, ale to w sumie dobrze, że z dziewczynami zaznajomi się bliżej dopiero później. Pewnie masz już wszystko jakoś zaplanowane...
No ale najbardziej czekam na Simona. Opowiadałaś mi o nim na gg i nie umiem się go doczekać <333. Ach, to kolejny powód, dla którego nie potrafiłabym się długo dąsać i olewać tej historii. Tu jest Simonek! Jak ja bym mogła zrezygnować z czytania o Simonku? Zacieram rączki na fajny paring *,*. I czekam też na dalsze rozwinięcie tajemnicy. Wgl w tej wersji też będzie ta afera z zagubionym zniczem? Czy to raczej zmieniłaś, i będzie inny wątek główny?
Lubię opowiadania, w których treść owiana jest tajemnicą, a każdą linijkę się niemal aż pochłania. Co do perspektyw, co prawda już ci o nich powiedziałam, ale powtórzę, że jestem jak najbardziej na tak, bo są one rozdzielone i czytelne, i ja przynajmniej czytając je, w żaden sposób się w nich nie gubię.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału. Septim jest dość skomplikowany i bardzo tajemniczy, co sprawia, że naprawdę za nim szaleję. Jest w nim coś takiego, co faktycznie przyciąga, a czego ja konkretnie nie potrafię nazwać. Fakt, jest on raczej zamknięty w sobie, albo raczej ostrożny, ale również w pewien sposób delikatny, nawet jeśli sam nie jest tego tak do końca świadomy. A poza tym sprawia, że gdy czytam o nim, to aż przechodzi mnie dreszcz...
Co do Ann - ja bym na jej miejscu faktycznie zaczęła świrować, szczególnie po otrzymaniu takiej wiadomości. Uważa, że jest lunatyczką, ale co, jeśli odkryje, że ktoś świadomie miesza w jej głowie?
A tak poza tym, zazdroszczę jej takiego zapału do nauki, mi teraz szczególnie trudno jest się zmotywować...
I jeszcze, dla podsumowania, niezmiernie jestem ciekawa, o co dokładnie chodzi w rytuale, którego Ann ma być ofiarą i dlaczego akurat ona, bo o tym chyba jeszcze nie wspominałaś, a jeśli tak, to jest mi wstyd, że tego nie pamiętam.
No i cieszę się, że w końcu dodałaś nowy rozdział:-)
Kurczę, z tego Septima to tajemniczy gość. Jako nowa czytelniczka, za bardzo nie wiem, jaki plan szykuje dla Antoinette, sugeruję, że to ma coś w związku z tą inicjacją z Prologu... bo przecież ten wstęp nie przedstawiłaś nam z byle powodu^^ Septim zapewne przypuszczał, że An po ocknięciu się, będzie wkurzona, więc najlepiej wyczyścić jej pamięć... Tym gorzej dla niej, bo teraz sądzi, że jest Lunatyczką. Zapewne trochę ześwirowała tą krótką wiadomością od Septima, dlatego teraz poszła za radą taty i powiązała się sznurkami. W ogóle to nie zazdroszczę jej tej nauki. Ma dokładnie to samo podejście, co ja. Zmusza się, aby nie odkładać tego na ostatnią chwilę.
OdpowiedzUsuńI tak w ogóle... nie wiem, czy o tym Ci pisałam... ale bardzo cieawie piszesz te rozdziały. Mamy trzecią i pierwszą osobę. Z początku myślałam, że się zgubiłaś w tych narracjach, ale najwidoczniej jest to tak zamierzone. Bardzo ciekawe, naprawdę, jeszcze nie spotkałam się z takim opowiadaniem^^
Dziękuję Ci za wiadomość na GG odnoście nowości u Ciebie. Ten Blogspot coraz bardziej robi się wkurzający.
Pozdrawiam :*
Cóż, zrozumiałam z tego tyle, że An nie do końca chyba wierzy swoje niby lunatykowanie. Zrobiłaś tyle niewiadomych, że ma całą listę pytań o co też może chodzić. Odcinek przez to ciekawszy i trzyma w napięciu. Tylko o co chodzi z tym całym planem, klątwą i nadzieją. Kto tak bardzo liczy na An? Czyżby jej matka miała jakiś niespotykanych przodków? A może ktoś inny z jej otoczenia skrywa jakąś mroczną tajemnicę? Kurczę nie oszczędzasz czytelnika...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następny ;)
Niedawno wpadłam tutaj przez przypadek i jak narazie przeczytałam tylko ten rozdział, ale na dniach powinnam nadrobić zaległości ;D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój styl pisania. Dbasz o każdy szczegół, wplatasz tajemnicze wątki i ciekawisz czytelnika.
Podziwiam!
Zapraszam do siebie na: http://emily-and-lucyfer.blogspot.com/
Nie do wiary, że tak późno komentuję ten rozdział. Przepraszam, kochana, zaraz wezmę się jeszcze za Teddy'ego :)
OdpowiedzUsuńMimo upływu czasu, nadal nie wychodzisz z wprawy pisarskiej. Opisujesz swój świat tak magicznie, że mam ochotę zostać w nim na zawsze *-* Mam tylko taką małą uwagę co do dialogów - Twój styl jest piękny, niemniej w wypowiedziach postaraj się trzymać potoczniejszych wyrażeń. W końcu to ludzie ze współczesnych czasów, którzy raczej nie mówią np. ,,nie ma w tym twojej winy''. Brzmi to troszkę nienaturalnie, także lepiej poświęcić temu uwagę ;)
Poza tym bardzo podobał mi się rycerski ratunek Septima. Widzę, że An jest obu braciom bardzo potrzebna. To, co chłopak mówił do niej, gdy była nieprzytomna, zabrzmiało tajemniczo i ciekawie :)
Haha, An lunatyczka? Ale sobie znalazła wyjaśnienie :P Chociaż w sumie jej się nie dziwię.
Współczuję jej, że w wakacje musi się uczyć. Niemniej, jej praca pisemna zaczyna się całkiem ciekawie. Aha, i bardzo podobają mi się Twoje pomysły, wyrzucane do tekstu mimochodem - są tylko dodatkami, ale zwiększają magiczny klimat. W tym rozdziale był to Dzień Czarownicy ^^
Pozdrawiam :)
nowa wersja jest lepsza, co samo w sobie świadczy o tym, jak dorba jest, skoro tamtą czytałąm z zapartym tchem. mimo że bohaterowie nie doszli jeszcze do Hogwartu, już dużo wnieśli do opowiadania. Skupiasz się bardziej na braciach i diobrze. od początku fascynowała mnie ich tajemnica i rola Antoinette w tym wszystkim. mimo że septim w jakimś stopniu nie przeraża, czuję, że jednak nie do końca życzy jej źle... Chciałabym wiedzieć więcej, więc pisz pisz pisz:) zapraszam Cię na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńHej, kiedy następna notka, już trochę minęło :( zapraszam do mnie na nowość :)
UsuńTwój styl jest tak przepiękny,że nigdy nie będę miała go dość. Rozdział jakoś spokojny, choć końcówka mnie nieco zaniepokoiła. Nie wiem co mam do końca sądzić Septimie. Raz go lubię, a raz wręcz nienawidzę. Zastanawia mnie co to za klątwa. I dlaczego Septim i Sliver chcą zemsty. Ciekawe... Nie mogę doczekać się kiedy Ann zawita w Hogwarcie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
S.