Rozdział V „Za późno, za wcześnie”

And I see fire
Hollowing souls
I see fire
Blood in the breeze
And I hope that you'll remember me.

***
Simon Winfield po raz ostatni zaciągnął się ostrym dymem i wgniótł papierosa w brunatną popielnicę, odziedziczoną niedawno po dziadku Walijczyku, który na stare lata skończył z zatruwaniem płuc i postanowił prowadzić zdrowszy tryb życia. W ceramicznej pamiątce odznaczał się roślinny, zawiły ornament;  jak na ironię, bo palenie nie miało nic wspólnego z naturą. Olwen i Lilybet Brynn mieli po siedemdziesiąt lat i więcej, i byli czarodziejami z krwi i kości. Dwa lata temu chętnie przyjęli pod dach wnuka, gdy przybył ze Stanów Zjednoczonych, by przygotować się do praktyki nauczycielskiej w Hogwarcie, i gdy oznajmił, że to w Wielkiej Brytanii pragnie zapuścić korzenie. Jego życie było wieczną wędrówką między Ameryką Północną a Wyspami. Najpierw dzieciństwo w słonecznej Kalifornii, później nauka w szkockiej akademii magii, następnie – już po zakończeniu edukacji z wybitnymi wynikami – powrót do rodzinnego kraju, aż wreszcie poczucie, że chce zostać nauczycielem i spróbować swoich sił w prowadzeniu nastolatków przez najtrudniejsze, a zarazem najpiękniejsze lata ich życia. Nie brał pod uwagi amerykańskich szkół, bo to mentalność tej brytyjskiej znał od podszewki. Nastroje, konwenanse oraz tradycje. Hogwart był dla niego ważny. Państwo Brynn mieli w sobie dość wiele pobłażliwości na niezdecydowanie Simona i wspierali go w nierzadko trudnych wyborach. Dwudziestoczterolatek spalił postawione w Kalifornii mosty i spróbował na nowo w zamku przepełnionym mityczną energią starodawnej magii. Po półrocznym stażu na stanowisku profesora od zaklęć i uroków otrzymał propozycję pełnego etatu, co przyjął z niemałą radością. Uczniowie go lubili, bo był od nich starszy zaledwie o osiem lub dziewięć lat, poza tym często dowcipkował i wprowadzał w lekcje więcej praktycznych zajęć niż suchej, nudnawej teorii. Założył nawet kółko miłośników zaklęć, gdzie słabsi mieli okazję się czegoś poduczyć i spróbować sił w czymś nowym. Wraz z Simonem Winfieldem do Hogwartu zawitał powiew świeżości. Nawet dyrekcja zauważyła, że młodzi nauczyciele bardziej motywują nastoletnich czarodziejów do nauki, a ponieważ wyniki mówiły same za siebie, zatrudniono jeszcze kogoś nowego do zielarstwa, historii magii oraz eliksirów. Przez większość lipca i sierpnia, nie licząc krótkiego wypoczynku na Karaibach i paru weekendów u siostry w Los Angeles, Simon ciężko pracował nad nowymi pomysłami i programami. Nie miał na tyle dużego wpływu, by samodzielnie cokolwiek zmienić, ale wszystko mógł przedstawić i liczyć na pozytywne rozpatrzenie. Prawdziwie pokochał swoją pracę i każdy jej aspekt: dyżury, sprawdzanie wypracowań i tłumaczenie jednej błahej rzeczy po kilkadziesiąt razy. Starał się też obudzić w dzieciakach kreatywność. Pewnego razu wniósł do klasy kosz pełen jabłek i kazał im wykonać na nich kilkanaście różnych zaklęć. Takich, aby owoc przetrwał w nienaruszonym stanie jak najdłużej. Choć jedna krnąbrna uczennica od razu wgryzła się w jabłuszko, reszta bawiła się wyśmienicie, a Simon nagradzał najsprytniejszych nastolatków punktami.
Od tamtej pory rzadko się kontaktował z najbliższą rodziny. Comiesięczne listy, krótkie oraz treściwe, i pocztówki były pozbawione emocji, a mężczyzna niemal nie przywiązywał do nich wagi. Szybko dojrzał i przywykł do rozłąk. Było to trudne jeszcze w pierwszych latach pobytu w Hogwarcie, jednak wraz z przemijaniem czasu nauczył się niezależności i nabył pragnienia swobody. Uważał to za dziedziczne, to wczesne uciekanie jak najdalej od rodzinnego gniazda. Prawdopodobnie jego dzieci w przyszłości postąpią podobnie i nie będzie mógł mieć do nich żalu.
Matka Simona, wiotka, nieco naiwna blondynka o imieniu Eira, jako jedynaczka była dość rozpieszczana, lecz za wygody nie odwdzięczyła się pięknym za nadobne, wyruszając za miłością na drugą stronę globu i zostawiając starszych rodziców samych jak palec. W Ameryce Północnej wzięła ślub, tam urodziła dwójkę zdrowych dzieci i miała nadzieję, że zostaną one w Stanach na zawsze.
Na początku uległa namowom rodziców, by Simon rozpoczął edukację w Hogwarcie. Z trudem zgodziła się na wyjazd syna, zwłaszcza że sytuacja w Wielkiej Brytanii ulegała pogorszeniu, ale miała jeszcze sześcioletnią, nadpobudliwą Mię i pracę. Simona nie trzeba było długo namawiać, bo uwielbiał Olwena i Lilybet, i na swój sposób fascynowały go opowieści o szkockiej akademii magicznej.
Wojna czarodziejów nie przywróciła Eirze patriotyzmu i doszczętnie zniszczyła skrywaną gdzieś w głębi serca tęsknotę za domem. Wraz z mężem mieli żal do państwa Brynn, że nie wyrwali Simona na czas z oków beznadziejnej wojny, mimo że powiedzenie, że otarł się o śmierć, byłoby dużą przesadą. Czynnie wspomagał za to rannych i w zacieraniu śladów bitwy, za co wraz z kilkudziesięcioma innymi uczniami został nagrodzony orderem za zasługi na rzecz dobra brytyjskiego społeczeństwa magicznego. Lata po wydarzeniach nadal pamiętał smak potu ściekającego z czoła i momenty strachu ściskającego za gardło. Marzył, by wśród jego uczniów nigdy nie pojawił się następca Toma Riddle’a.
Simon ziewnął przeciągle. Końcówka sierpnia była słoneczna i ciepła, ale wolał chłód i półmrok gabinetu dziadka. Pomieszczenie wypełniał zapach starych książek rozmieszczonych na wysokich po sam sufit regałach. Znajdowały się tam również magiczne artefakty, globus ze średniowiecznym wyobrażeniem lądów i mórz, a na ścianach wyłożonych ciemnozieloną tapetą wisiały portrety. Przodkowie Simona ucięli sobie popołudniową drzemkę i cicho pochrapywali, od czasu do czasu drapiąc się bezwiednie po różnych partiach ciała. Za prostokątnym oknem pysznił się górzysty, walijski krajobraz, a ponad nim intensywnie błękitne, bezchmurne niebo, które ostatecznie skusiło młodego mężczyznę. Złożył więc dokumenty i notatki do jednej teczki, i wkrótce potem bezszelestnie wyszedł.
Przechodząc obok łazienki, przez szparę w drzwiach ujrzał Lilybet napełniającą plastikowe konewki lodowatą wodą.
– Babciu, pomóc ci? – zapytał grzecznie, opierając się o ścianę.
Siwowłosa staruszka obróciła się i spojrzała na wnuka z przyganą.
– Chłopcze, pozbądź się wreszcie tego zarostu! Nie możesz się tak pojawić w Hogwarcie.
Simon mimowolnie uniósł dłoń do brody.
– A co? Nie wyglądam poważniej?
– Wyglądasz śmiesznie! Masz pięćdziesiąt lat? – zaśmiała się. Dyrygowała różdżką, a kolorowe pojemniki ociężale uniosły się w powietrze. – Odsuń się.
– Może masz rację. Dzieciaki się trochę wystraszą, jak zobaczą tę brodę – odparł z zamyśleniem, chwytając dwie z pięciu konewek. Czasem nie wyręczał się magią, chcąc poczuć w mięśniach przyjemny ciężar.
– Trochę – prychnęła Lilybet, zerkając przez ramię na ciemnego blondyna. – Uwierz mi, że to cię znacznie postarzy w pięknych oczach licznych uczennic.
Simon zaczerwienił się.
– Może to nawet lepiej? W końcu ja tam uczę!
– Pamiętaj, że Olwen się do mnie zalecał, gdy miałam zaledwie osiemnaście lat, a on dwadzieścia… hm, bo ja pamiętam? A, tak! Dwadzieścia sześć.
– Nie zwracam uwagi na nastolatki – oznajmił zażenowany Simon. – Poza tym mam kogoś na oku i myślę, że to mógłby być dobry wybór.
– O?
Mężczyzna i staruszka obeszli podwórze i przeszli do dużego ogrodu, w którym pyszniły się barwne hiacynty, tulipany, wiesiołki i wiele innych kwiatów, których gatunków Simon absolutnie nie znał. W każdym razie rośliny potrzebowały odrobiny wody. W ogrodzie przy płocie stało także kilka owocowych drzewek. W latach dziecięcych często wskakiwał na niskie wiśnie, kryjąc się przed Lilybet wołającą go do kąpieli.
– Jest taka jedna – mruknął wymijająco Simon, podlewając pierwszą z grządek.
– Kiedy zrobiłeś się taki tajemniczy? Zawsze paplałeś, co ci ślina na język przyniosła. Opowiedz mi o niej – poprosiła babcia i zacisnęła bladoróżowe wargi.
  Przybyła aż z Bułgarii, ale idealnie mówi po angielsku. No i… przyjęto ją na stanowisko nauczycielki do Hogwartu. Jest w moim wieku. Widzieliśmy się dwa razy na letnim szkoleniu uzupełniającym.
– Więc rozmawiałeś z nią?
A nawet więcej, pomyślał i odchrząknął, by ukryć zawstydzenie.
Czarnowłosa, zmysłowa Helen zawróciła mu w głowie szybciej niż Ognista Whisky, którą pili wspólnie pamiętnego lipcowego wieczoru. Być może z naturalnej potrzeby, a być może z głębokiego zauroczenia, ich rozmowa błyskawicznie zmieniła tor i o mały włos nie wylądowali w łóżku. Pierwsza opamiętała się ona, odrywając dłonie niedoszłego kochanka od piersi i uzasadniając, że muszą się lepiej poznać. Simon zgodził się, zbity z pantałyku. Zebrał swoje rzeczy i czym prędzej opuścił gospodę. Na szczęście wysłali do siebie listy, w których zawarli porozumienie i dzięki którym będą potrafili spojrzeć sobie w oczy.
– Krótko – skłamał i natychmiast dopadły go wyrzuty sumienia. – Nie mogę się doczekać, kiedy spotkamy się ponownie. Wygląda na mądrą osobę, chyba lubi pracę z młodzieżą równie mocno jak ja. Napomknęła zresztą, że pochodzi z dużej rodziny i jako najstarsza z rodzeństwa musiała się opiekować całą resztą.
Lilybet uważnie przyjrzała się Simonowi. W jej błękitnych tęczówkach iskrzyło rozweselenie.
– Byłoby wspaniale wybrać się na jakiś ślub wkrótce. A jak pomyślę o prawnukach…
Mężczyzna przewrócił oczami.
– Prędzej Mia dorobi się dziecka niż ja.
– Ona nie ma dopiero dziewiętnastu lat? – oburzyła się Lilybet.
– Ma. I co z tego? Szaleje za chłopakami i ciągle się z kimś wiąże.
– Ach, przestań – zrugała go staruszka.
Zapadła cisza i oboje zabrali się do pracy. Simon pozwolił sobie na odrobinę refleksji w międzyczasie, rozkoszując się powiewem ciepłego wiatru i niesamowitym pejzażem. Tę chwilę zdecydowanie chciał zachować w pamięci. Lilybet nuciła swoją ulubioną celtycką pieśń. Była czuła dla swoich kwiatów i lubiła spędzać czas w ogrodzie, któremu pozwolono zachować nieco dzikości w postaci bujnej trawy. Państwo Brynn uważali, że tylko Mugole z takim zapałem strzygą trawniki. Od czasu do czasu Olwen przycinał gałęzie, ale używał do tego zajęcia wyłącznie magii.
Po pół godzinie Lilybet wraz z wnuczkiem usiedli na wiklinowych krzesłach i sączyli leniwie malinowe, słodkie napoje.
– To słońce ci nie zaszkodzi? – spytał troskliwie Simon.
– Nie, kochanie. Stary człowiek potrzebuje promieni. Dzięki temu czuje się lepiej.
– A dziadek czuje się dobrze w ministerstwie? Ciągle się zastanawiam, czemu jeszcze nie przejdzie na emeryturę.
– Wiesz, jaki jest Olwen. –Lilybet westchnęła tęsknie. – Twierdzi, że jeśli skończy z robotą, to pozostanie mu już tylko pudełko i miejsce sześć stóp pod ziemią. Ma tę posadę od ponad czterdziestu lat. Ty też w tym wieku będziesz jeszcze nauczycielem. O ile… o ile faktycznie zakisisz się w Hogwarcie.
– To bardzo możliwe. Chciałbym – przyznał Simon. – Jeśli nie tam, to ja już nie mam na siebie pomysłu. Na początku aspirowałem na jakąś aurorską posadę, ale nie do końca mnie to pociągało. Za to w szkole zawsze jest gwar, ruch, tyle emocji, magii…
– Widzę, że już kochasz bycie profesorem – odparła Lilybet. – Nie będziesz narzekać na nudę, racja?
– Racja – rzekł Simon i rozsiadł się wygodniej w fotelu. – A tak w ogóle, to skończyłem z paleniem. W szkole ciągle miałem wrażenie, że ktoś czuje ten smród.
– I dobrze. Tak naprawdę to Olwen wcale nie chciał ci oddawać ukochanej popielnicy – zachichotała Lilybet.

Wrócili do domu na posiłek. Pani Brynn odgrzała ziemniaki i kotlety, zostawiając solidną porcję ukochanemu mężowi. Jedynie surówkę zrobiła świeżą, ścierając marchewkę, jabłko i dodając do tego świeży sok z cytryny. W tym czasie Simon postanowił zapakować kufer. Z szafy wyjął ubrania, z półek zdjął liczne książki i osobiste pamiątki. Nie posiadał za wiele rzeczy, był raczej minimalistą. Wystarczało mu kilka ciemnych swetrów, pięć koszul, dwie szaty, dżinsy i bielizna. Parę zdjęć w ramkach postanowił zostawić u dziadków, aby nie odczuli wielkiej pustki, gdy wyruszy do Hogwartu. Pomieszkiwał w dawnym pokoju matki, ładnym, choć zupełnie niespersonalizowanym. Pomieszczenie nie nosiło żadnych śladów po Eirze. Lilybet często mówiła, że żałuje, iż jej córka nie miała artystycznej duszy albo nie wyklejała ścian plakatami, bo z pewnością niczego by nie ruszyła i mogłaby zachować cząstkę Eiry w rodzinnym domu.
Gdy skończył, udał się do kuchni. Lilybet siedziała przy stole z nożem w prawej dłoni, a lewą trzymała się za mostek. Na podłodze leżały skrawki poszatkowanej kapusty. Spojrzała na Simona półprzytomnie.
– Obiad zaraz będzie – wymamrotała, oddychając ciężko.
– Babciu! – Młody mężczyzna rzucił się w kierunku staruszki. Wyrwał kuchenne narzędzie spomiędzy jej drżących palców. – Boli cię serce?
– Trochę – skrzywiła się. – Nie wiem, co się…
– Spokojnie. Zabieram cię do Munga. Nic nie mów, tylko staraj się oddychać.

*

            Minuty wlokły się jedna za drugą, doprowadzając Simona do szału. Oczekiwanie na informacje od medyków przedłużało się, a ponure myśli i czarne scenariusze nagromadzały się nieznośnie niczym chmury w deszczowy dzień.
Siedział przygarbiony w sterylnej, pachnącej ziołami poczekalni, rwąc włosy ze zmartwienia i zastanawiając się, skąd nagłe pogorszenie zdrowia u Lilybet. Staruszka była raczej żwawa i silna, nigdy nie narzekała na dolegliwości typu ból głowy lub drętwienia kończyn. Siedemdziesiąt lat to nie dużo jak na czarownicę. Mogła dożyć i setki, i doczekać się nie tylko prawnuków, ale również praprawnuków.
Olwen również przybył do kliniki, bo został powiadomiony ekspresowo, w razie gdyby nastąpiło najgorsze. Miał do wnuka żal, że przebywali tyle na słońcu w upale. Ciągnął się za srebrnego wąsa, często odchrząkując i ciężko wzdychając. Od czasu do czasu w oczach zbierały mu się łzy, ale pozbywał się ich zaledwie dwoma mrugnięciami. Perspektywa śmierci Lilybet, z którą spędził większą część długiego życia, musiała go bardzo przygnębiać i sprawiała, że między nim a Simonem wyrósł niewidzialny mur.
– Jest pod opieką najlepszych magów – bąknął Simon, by przerwać upiorną ciszę. – Wyjdzie z tego. Ma w sobie dużo siły. Dostanie eliksiry. Wierzysz w nią, prawda?
Pan Brynn zachował kamienną twarz.
– Trzymam za nią kciuki – mruknął.
– Nie wiem… nie wiem, czy wyjadę – zagaił Simon. – Powinienem się wami opiekować i…
– I co? Myślisz, że potrzebujemy niańki, synu? Nie jesteśmy niedołężnymi ludźmi, po prostu starymi. Takie jest życie, Lily może odejść i pogódź się z tą myślą! – zagrzmiał Olwen. Przechodzące wzdłuż korytarza pielęgniarki spojrzały na niego karcąco. – Twoja matka nie interesowała się nami wcale, ty też nie musisz. Damy radę. Jak zawsze.
– Nie, dziadku, wcale nie uważam…
– Proszę ściszyć głosy, stan Lilybet się poprawia. – Z sali, w której umieszczono staruszkę, wyszedł postawny uzdrowiciel o orlim nosie. – Począwszy od dzisiaj będzie musiała zażywać leki, ale zwiastuję jej jeszcze długą podróż na ziemskim padole – powiedział poważnie i sucho, przeglądając przy tym kartę pacjentki. – Potrzymamy ją tu przez dwa lub trzy dni, żeby monitorować jej stan. Obecnie śpi, więc możecie panowie przyjść jutro rano.
Simon czuł, jak wielki kamień opada z jego wnętrzności. Mimowolnie złapał za rękę Olwena. Siedemdziesięcioośmiolatek zdecydował się na krótki uśmiech i odwzajemnienie uścisku.
– Czy możemy ją chociaż zobaczyć?
– Dobrze, ale dosłownie na pięć sekund.
Simon zerwał się z krzesła i zajrzał do pokoju babci. Miała spokojny wyraz twarzy, a siwe, cienkie włosy rozsypane na poduszce. Jakaś rudowłosa uzdrowicielka wcierała w jej małe i pomarszczone dłonie białą maść.
– To poprawia krążenie – wyjaśniła uprzejmie, zauważając wzrok Simona. – Proszę podejść, nic jej teraz nie obudzi.
Młody nauczyciel chętnie wykonał to polecenie i złożył na zapadniętym policzku Lilybet krótki pocałunek.

*

Po powrocie do pustego, ciemnego domu, Simon odgrzał posiłek i dokończył niedbale surówkę. Olwen zdjął marynarkę, krawat i rozpiął górne guziki koszuli, a później usiadł przy stole, czekając aż wnuk poda mu jedzenie.
– Zjemy i pójdziemy spać? – zasugerował Simon, unosząc pytająco brwi.
Pan Brynn skinął głową.
– Uraziłem cię tym porównaniem do Eiry? – zapytał. – Nie powinienem tak mówić, to moja córka.
– Nie. Ja i Mia jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Ale naprawdę mógłbym tu z wami zostać i postarać się o jakąś pracę zdalną – odparł Simon, krojąc widelcem ciepławego kotleta.
– I pasowałoby ci to przez miesiąc, a później miałbyś żal do całego świata, że zrezygnowałeś z posady w Hogwarcie. Nie ty powinieneś się czegoś wyrzec, tylko ja.
Simon uniósł wzrok na błyszczącą się twarz dziadka.
– Chcesz odejść z ministerstwa?
– Albo przejąć mniejsze obowiązki, może… jakieś drobnostki na dwie godziny dziennie. Lily przez wiele dekad prowadziła dom i opiekowała się mną, jak chorowałem. Teraz koleje losu się odwróciły. Zależy mi na mojej kobiecie. Pamiętaj, synu, gdy pokochasz kobietę, umiej zrobić dla niej więcej, niż byś się spodziewał. Być może po tym właśnie poznasz tę właściwą.
– Dobrze, ale będę się tu pojawiać co weekend. – Simon zgodził się z Olwenem i jednocześnie, wbrew sumieniu, ogarnęła go mimowolna ulga. Nie uciekłby od obowiązku opieki nad bliskimi, jednak z bólem usunąłby się ze stanowiska nauczyciela.
Po obiedzie umył naczynia i później dołączył do Olwena, który ogrzewał się przy kominku. Z obu napięcie uszło jak powietrze z przebitego balonu, kiedy zaczęli wspominać dawne czasy. Deszczowe, angielskie wakacje sprzed kilkunastoma laty, wycieczki małego Simona do ministerstwa, gdzie urzekał większość pracownic, smak najlepszych ciast Lilybet.
A towarzyszyła im gorąca herbata z miodem i cytryną.

*

Sznurek przywiązany do klamki był na swoim miejscu. Nie jesteś lunatyczką, a co najwyżej paranoiczką. Spójrz: przez co najmniej dwa ostatnie lata budowałaś wizerunek twardej wojowniczki i nagle, z jakichś głupich powodów, bo pewnie ktoś zrobił ci kawał, poddajesz w wątpliwość własne zdrowie umysłowe. Przez połowę dnia śmieję się z siebie, chcąc też puścić to wszystko w niepamięć.
W ciągu nocy rozkwitł tulipan, zapewne zadowolony z mikstury, jaką mu przygotowałam. Do wody, którą wypełniłam wąski i szklany wazonik, wlałam odrobinę eliksiru odżywiającego rośliny. Kwiat towarzyszył mi przy odrabianiu zadań domowych i kilka razy przyłapałam się na tym, że bezwiednie muskałam gładkie, czerwone płatki. Były znacznie mniej delikatne niż różane, ale równie piękne. Starałam się za to nie myśleć o tym, przez kogo tulipan został wysłany.
Nie ufam Septimowi. Jest w nim coś dziwnego oraz niepokojącego. Wolę, aby był tylko rywalem w quidditchu i nikim więcej.
Z moich wypracowań wyziera męka i brak pomysłów, ale przynajmniej dążę do tego, aby były skończone i gotowe do oceny. Nie chcę, żeby usunięto mnie z pozycji szukającej przez takie prozaiczne głupoty. Wystarczy, że muszę poprawić wyniki z paru przedmiotów, a to z pewnością ograniczy moją zdolność treningową. Chyba że zacznę płacić komuś za odrabianie lekcji… Przychodzi mi na myśl Christina Valley, która wyrywa się do odpowiedzi, zanim nauczyciel skończy zadawać pytanie. Jest nieznośnie irytującym kujonem, zbiera same wybitne noty, pretenduje do odznaki Prefekta Naczelnego i każdego dnia otrzymuje około dwudziestu punktów dla Gryffindoru za aktywność. Dormitorium dzielę jeszcze z Marią Salerno. Włoszką – na co samo nazwisko wskazuje – zmieniającą sympatie jak skarpetki. Bałagani i używa okropnie słodkich, owocowych perfum. Obie dziewczyny skreśliłam już na samym początku. Nie dogadujemy się, bo jesteśmy trzema różnymi światami, a Christina z pewnością powinna była wylądować w Ravenclawie. Tam raczej znalazłaby przyjaciół, natomiast Maria, kokieteryjna zołza, mogłaby zjednoczyć siły ze Ślizgonkami. Musiałabym zwariować, żeby poprosić którąś z nich o jakąkolwiek pomoc. Dam radę, choćby nie wiem, co!
Rzucam pióro na pergamin z niemal skończonym esejem i rozmasowuję nadgarstek. Piszę niestarannie, ale marzę, by skończyć prace jak najszybciej i spędzić jeszcze trochę czasu przy koniach. Zawsze tęsknię za nimi w Hogwarcie i wyobrażam sobie, że pod moją nieobecność stanie im się coś złego. Cieszę się, że do zakończenia szkoły tylko dwa lata.
Później już zawsze będę się obracać między quidditchem a stadniną.
Spoglądam jeszcze w kalendarz naścienny z motywami sportowymi. Błagam w myślach, by ktoś przesunął ucztę powitalną na czwartego września, skoro pierwszy wychodzi w piątek.

Perspektywa Antoinette

*

Frank Vigier uchylił drzwi do sypialni córki i odkrył z lekkim zmieszaniem, że Antoinette śpi odkryta na wznak, a spod jej białego podkoszulka wyłania się kawałek białej, małej piersi. Opuścił wzrok, odchrząknął i zastukał we framugę.
– An, już po dziewiątej – powiedział.
– Nie śpię, tato. O siódmej byłam u koni i potem ucięłam sobie drzemkę – wymamrotała, obracając się na bok. – Jeszcze chwila…
– Musisz dokończyć pakowanie.
– Pięć minut. No, dziesięć. Najwyżej piętnaście.
– Antoinette, lepiej, byśmy się nie spóźnili na pociąg.
– Dobrze! Wstaję – warknęła i usiadła. Związała jasne, rozczochrane włosy i spojrzała z wyrzutem na ojca. W odróżnieniu od niej, był umyty, świeżo ogolony i elegancko ubrany. Założył najlepsze spodnie z kantem i nową koszulę. Powoli zapinał mankiety, przyglądając się, jak Antoinette ospale kręci się po pokoju i wrzuca rozmaite rzeczy do otwartego kufra. Pudełko z różdżką umieściła na samym dnie i zakryła swetrami, potem zaczęła uzupełniać kosmetyczkę oraz układać podręczniki z przyborami w jednym rządku. W pewnym momencie pstryknęła palcami.
            – Szaty…
– Babcia kończy prasowanie – odpowiedział Frank.
– Tato! Nie idziesz na kawę? – zapytała dziewczyna.
– Wypiłem. Zastanawiałam się, czy muszę jechać z tobą. Mam dużo pracy.
– Ale… – Antoinette ukryła rumieńce, udając nagłe zainteresowanie zawartością szafy – … ale dostałeś wezwanie.
– Tak. – Mężczyzna podrapał się po skroni. – Załatwię świstoklika do Szkocji na wieczór i dojdę na piechotę z Hogsmeade.
– Dobra. To nawet lepiej. Myślę, że McGonall i tak się nie śpieszy z tymi papierami. No wiesz, przecież mnie nie wyrzuci z zamku. – Nastolatka wyszczerzyła zęby.
– Oby. Zejdź zaraz na śniadanie, zrobiłem ci kanapki z masłem orzechowym i podgrzałem mleko.
– Dzięki.
Wymienili uśmiechy. Antoinette czekała cierpliwie, aż Frank zejdzie na dół i rzuciła się na łóżko. Bardzo nie chciała wyjeżdżać. Choć brakowało jej rozgrywek, przytłaczała ją myśl o ogromie nauki, a jeszcze bardziej ta o poświęceniu dumy i poproszeniu kogoś o pomoc w nadrobieniu zaległości.

*

Prorok Codzienny informował o przyjściu na świat drugiego syna Harry’ego Pottera.
– O rany, kogo to obchodzi? – prychnęła Antoinette, stawiając pusty talerz na zdjęciu świeżo upieczonych rodziców, gdzie niegdysiejsza gwiazda quidditcha, Ginny Potter trzymała w objęciach noworodka, a urzeczony Harry patrzył to na żonę, to na czarnowłosego chłopczyka.
– Hm, pomyślmy. Każdego brytyjskiego czarodzieja? W gazetach od wczoraj o tym trąbią – odparła Ursula, składając starannie szaty wnuczki.
– Dalej mam za złe Ginny, że tak szybko odeszła od Harpii. Miałam ją za niedościgniony wzór parę lat temu. Nigdy nie rzucę miotły dla faceta i dzieci. Stworzę drużynę dla seniorów, by móc grać do czterdziestki. – rzuciła Antoinette pewnym tonem. Cytrynka wskoczyła na jej kolana, domagając się pieszczot. Dziewczyna wypiła resztę mleka i podrapała dachowca za miękkim, małym uszkiem.
– Przestań być zgorzkniała, dziecino! Niektórzy mają inne priorytety. A Ginny wychowała się w dużej rodzinie i pewnie sama będzie taką mieć.
– Proszę bardzo. Przecież nikomu nie bronię – burknęła Antoinette, przytulając Cytrynkę. Kocica zasyczała i wyrwała się z mocnego uścisku, zeskakując na podłogę. – Hej! Dzięki za miłe pożegnanie, kocie!
– Zjadłaś? To idź biegiem umyć zęby i się ubrać. Wychodzimy za pół godziny – nakazał pan Vigier, przewracając stronę Trybuny Czarodziejskiej. – Naprawdę nie mam ochoty na twoje poranne grymasy i wydziwienia.
– A co ja takiego robię? Już lecę – odparła. Odebrała jeszcze szaty i ucałowała panią Ursulę w spięte, pachnące brzozową płukanką włosy. – Tylko nie rób mi do pociągu jedzenia, coś sobie tam kupię.

*

Co roku te same dramaty i ten sam widok, pomyślała Antoinette, omiatając spojrzeniem znajomą lokomotywę, z której zionęły obłoki pary, a następnie skierowując wzrok na żegnający się tłum.  Dziwnie spięty Frank opuścił ją wyjątkowo szybko, posyłając w powietrzu buziaka i wychodząc z powrotem na King’s Cross. Nie chcąc tracić więcej czasu, wraz z kufrem, zamkniętą w klatce Anastazją i miotłą zaczęła przeciskać się między czarodziejami, by jak najprędzej dotrzeć do pociągu. Dostrzegła kilka znajomych twarzy, ale wolała nie witać się z nikim krzykiem.
Z jednego z przedziałów wystawała głowa Alexa, który czekał na przyjaciółkę.
– Pip! Cześć! Pomogę ci z bagażami – zaoferował. – W porządku? Zanieś może klatkę do wagonu dla zwierząt, co?
– Zgoda. Cześć wszystkim! – zawołała do siedzących w środku Gryfonów.
Do odjazdu zostały dwie minuty i przeprawa przez ciasny korytarz do punktu bagażowego okazała się nie lada wyzwaniem. Antoinette zetknęła się z paroma nielubianymi osobami, a także z Christiną i Marią, która prowadziła za rękę jakiegoś wysokiego bruneta. Za to wśród grupy Ślizgonów nie górował jak zwykle Septim. Może to i lepiej, pomyślała An, wtykając do dzioba rozhukanej sówki ptasie ciastko. Pragnęła wrócić na Zielone Wzgórze i zasnąć, wtulona w kołdrę pachnącą domem.

*

Nauczyciele przybyli do szkoły dzień wcześniej. Simon był bardzo podekscytowany perspektywą wzięcia udziału w powitalnej wieczerzy i bycia świadkiem przydziału nowoprzyjętych uczniów. Minęło siedem lat, jednak miał nadzieję, że klimat pozostanie ten sam. Nawet od strony stołu dla profesorów. Około drugiej po południu wybrał się z Helen na mały poczęstunek. Skrzaty domowe po paru tygodniach porządkowania zamku były pochłonięte przygotowywaniem ogromnej wieczornej uczty, ale znalazły też czas na nakarmienie kadry nauczycielskiej.
Po posiłku wybrali się na błonia, korzystając z ładnej pogody.
– Czuję się tu zaskakująco dobrze – powiedziała Helen. Jej angielski był twardy, przełamany obcym, południowym akcentem. – Chciałabym, żeby uczniowie mnie polubili. U nas w Bułgarii historia magii jest niezwykle ważna.
– W Wielkiej Brytanii też jest. Po prostu… no wiesz, profesor Binns to duch. Część się bała, a część zasypiała na jego lekcjach – odpowiedział Simon, mrużąc oczy od piekącego słońca.
– Mimo to wie znacznie więcej niż ja, ale przestudiowałam wiele ksiąg przez ostatnie miesiące – zaśmiała się perliście. – Jestem ogromnie ciekawa, jak tu będzie…
Helen podobała się Simonowi, lecz bez alkoholu trzymała się tematów ściśle związanych z Hogwartem i nauczaniem. Nie padło ani jedne słowo dotyczące ich wspólnego wieczoru, co odrobinę zdezorientowało mężczyznę. Obecnie nie otrzymał żadnego znaku od panny Iwanow, a ich pogawędka odrobinę go nudziła. Mimo to był nią prawdziwie zauroczony. Miała długie, kruczoczarne włosy i ciemnobrązowe, duże oczy, otoczone gęstymi, długimi rzęsami. Doceniał jej naturalne piękno i nieśmiałość.
Przed nami cały rok i więcej, pomyślał Simon. Jeśli do czegoś dojdzie, wcześniej będziemy mieć mnóstwo czasu, aby się dobrze poznać…

***

11 komentarzy:

  1. Pierwsza, przeczytam niedługo <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zawsze <3 Będę czekać na Twoją opinię.

      Usuń
    2. Przeczytałam ^^. Postanowiłam zrobić sobie chwilkę przerwy od poprawek swojego opowiadania i za ten czas wpadłam tutaj ;).
      SIMON! Tu był Simon <333333333333333. Wiesz, że go uwielbiam, prawda? Choć nie mogę się nadziwić, dlaczego chciał opuścić tak zajebisty kraj, jakim jest Ameryka, dla znacznie mniej ciekawej Anglii i zacofanego, konserwatywnego Hogwartu. No ale rozumiem, że tego wymaga fabuła opowiadania, żeby on był tutaj.
      Ale już go lubię. Cieszę się, że napisałaś tyle tekstu z jego perspektywy. Dałaś nam trochę lepiej go poznać, zarysowałaś odrobinę jego przeszłości, opisałaś, jak to się stało, że wychował się w Ameryce a potem został nauczycielem w Hogwarcie, pokazałaś też relacje z dziadkami... W sumie tylko mu pozazdrościć, że ma z nimi tak dobre relacje (zdałam sobie jakiś czas temu sprawę, że w moim opku większość postaci ma w rodzinach dość patologiczne relacje).
      Mam też wrażenie, że Simon to taki typ faceta, którego wszędzie nosi, który nie jest do niczego zbyt przywiązany (no, może coś tam do Hogwartu i do dziadków), no ale ogólnie wydaje się miłym, ułożonym facetem. Tyle że nie wiem, czy bym takiego chciała, bo nie lubię zarośniętych facetów ;P. Ale jestem strasznie ciekawa, jak opiszesz go w Hogwarcie, mam nadzieję, że jeszcze będą jakieś jego perspektywy?
      Ciekawi mnie też wątek Helen (wgl w IŚ chyba też będę mieć jakąś Helen, ale jako postać baaaardzo poboczną, tyle, że ja to imię wzięłam z "Serii Pendergasta"). Ale widzę, że trochę zmieniłaś, teraz nie jest aurorką, a nauczycielką (wgl co z Binnsem, skoro ona teraz uczy historii?). Ona nie uczyła się w Hogwarcie? Jaką szkołę wymyśliłaś sobie w Bułgarii? (bo Durmstrang jest w Rosji).
      Jeśli chodzi o An, ją też zmieniłaś, ale cieszę się, że darowałaś sobie tą cukierkową przyjaźń z Christiną i Marią. Choć ta niechęć po pięciu latach nauki też jest trochę dziwna, ale ta An sama jest taką trochę zołzą. Na razie chyba mam wobec niej mieszane uczucia, może potem się coś zmieni ^^. Choć z drugiej strony, taka jest bardziej rzeczywista, mniej wyidealizowana (niezbyt rozumiem ideę tworzenia na siłę super wesołych i sympatycznych głównych postaci, kto powiedział, że zawsze trzeba pisać o kimś, kto jest lubiany, popularny i ma pierdyliard psiapsiółek?).
      A, i nadal lubię ojca An. To taki fajny, sympatyczny, troskliwy facet. Dobrze się o nim czyta. An nie ma matki, ale za to ojca ma świetnego.
      W każdym razie - fajny rozdział. Czekam na kolejny. Mam nadzieję, że już nie znikniesz na tak długo. I chcę więcej Simona <33333.

      Usuń
  2. Witaj!
    Czytałam pierwszą wersję, ale nie zdobyłam się na komentarz.
    Druga wersja jest lepsza ;)
    Septim to tajemniczy i interesujący gość. Tutaj ciekawie go przedstawiłaś. Jest w nim coś takiego... każda dziewczyna poszłaby za nim w ogień. Lubię takich facetów.
    Pojawił się Simon. Był moim ulubieńcem :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że ujawnił się nowy czytelnik. Ta wersja jest lepsza, bo bardziej przemyślana i trochę styl zmieniłam. Septim będzie siać zamieszanie i rozterki, ale zgadzam się, jest intrygującym bohaterem. W poprzedniej wersji był inny, trochę złagodziłam jego charakter i dodałam mu parę punktów człowieczeństwa. Simon jest fantastyczny, nie prawda? Pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. O kurczę zmieniłaś adres, dlatego dopiero teraz tu trafiłam :P Rozdział przeczytam niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przepraszam, że Cię nie powiadomiłam! Czekam na opinię :)

      Usuń
    2. Nic się nie stało. Cieszę się, że dalej piszesz tę fascynującą historię ^^

      Bardzo przypadł mi do gustu ten fragment z Simonem. Był ciekawy, smutny, ale też i ciepły. Fajnie, że rozwinęłaś nam postać nauczyciela. I w tej wersji obdarzyłam go sympatią. Miły facet, aczkolwiek widzę, że i tutaj na jego horyzoncie pojawia się Helen. Jestem ciekawa, co teraz z tego wyniknie ;) Helen wydaje się na razie całkiem w porządku. Widzę, że będzie uczyła historii magii – odważny wybór, ale fajnie, że ktoś przełamał zwyczaj nauczania tego przedmiotu jedynie przez ducha.
      Zachwycił mnie też sposób, w jaki ukazałaś dom Lilybet i Owena, charaktery staruszków i ich relacje z wnukiem. Miało to w sobie coś z magii ^^ Oby tylko Lilybet wróciła do zdrowia…

      Zaskoczyło mnie, że teraz pokazałaś relacje An z Christiną i Marią zupełnie inaczej! Normalnie nie byłam pewna, czy dobrze czytam, mając w pamięci ich piękną przyjaźń, aczkolwiek ten zabieg jest niezwykle ciekawym pomysłem. Początki nie są kolorowe, dziewczyny są przedstawione z innej perspektywy, a też nie wiem, czy tak już aby nie pozostanie. W końcu te trzy czarownice są jak różne pory roku i potrzeba będzie czasu, by mogły się dogadać ^^

      Fajna była też wzmianka o Potterach i punkt widzenia An. Myślę, że porównanie jej do Ginny to interesujący zabieg. Gryfonka jest jeszcze młoda i nastawiona na rozwijanie pasji, nic dziwnego, że nie myśli o rodzinie. Ale może gdy będzie w wieku Ginny, to się zmieni :P

      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. O, nie spodziewałam sie, ze zmieniłaś adres, widzę ze w treści tez co nieco...troche mi smutno ze w tej wersji antoinette nie przyjaźni sie z Włoszka. Pamietam, ze w poprzedniej wersji bardzo Podobała mi sie historia jej wakacyjnej milosci i marzyłam, zeby cos z tego wynikło :) ale tak ze moze byc, zobaczymy, co planujesz. Bardzo za to podoba mi sie, ze tak mocno skupiałas sie postaci Simona i ze opisalas jego dosc skomplikowane życie rodzinne. Urzekło mnie, jak bardzo troszczy sie o ukochanych dziadków. Liczę tez, ze Helen sie otworzy przed nim i ze cos z tego bedzie, oewnie jest jej głupio po tym,co wydarzyło sie podczas wakacji. Co prawda nie było nic z perspektywy braci Black,ale i tak mi sie podobało. Moze i mało sie działo, ale było duzo opisów , ktore uwielbiam, jak rowniez bardzo dobrze napisany fragment z perspektywy antoinette. No i simon oczywiscie :) zaprasza, na mój blog z opowiadaniami autorskimi i ff -zapiski-condawiramurs na nowa notke

    OdpowiedzUsuń
  5. Na wstępie chcę zaznaczyć, że pierwsza część komentarza będzie odnosić się do opowiadania jako ogółu, ponieważ zaniedbałam ostatnio swoją rolę czytelniczki.
    Od zawsze odnosiłam wrażenie, że pisanie w pierwszej osobie jest trudniejsze i nie wychodzi każdemu. Jak narrację trzecioosobową może opanować niemal każdy, to przekazywanie nie tylko odczuć bohatera i suchych faktów w osobie pierwszej liczby pojedynczej jest już... bardziej skomplikowane. Jednak stwierdzam, raczej bez zaskoczenia, że Twoją Gryfonkę i perspektywy An i Septima czyta mi się niezwykle przyjemnie. Masz talent, masz dar i powinnaś go wykorzystywać, nie ograniczając - tak jak w tym rozdziale - perspektyw do niezbędnego minimum, bo przyznaję, że trochę mi ich brakowało.

    Jak w poprzedniej wersji szalałam za Simonem ─ która tego nie robiła? ─ tak teraz nie potrafię się do niego przekonać. Mam wrażenie, że zrobił się nieco rozlazły, ale może to tylko efekt tego, że żadna akcja się jeszcze nie rozwinęła. Nie cierpię Helen! Drażni mnie jej osoba i drażniła wcześniej, ale chyba w każdym opowiadaniu powinien być charakter, którego nie darzy się sympatią. To przecież dobrze, to znak, że historia wzbudza emocję.
    Pip, jak zawsze, wzbudza we mnie mieszane uczucia, ale to pewnie zasługa tego, że jest tak bardzo autentyczna. Jedynaczka, nastolatka, która ma problemy z nauką. Lubię ją, chociaż nie tak bardzo jak konkretnego Septima lub sympatycznego Alexa.

    Odnosząc się już do treści rozdziału piątego, pomyślałam sobie w pewnym momencie: ale o co tutaj, kurde, chodzi? Pamiętając wcześniejszą Gryfonkę i jej przyjaźń z dziewczynami, nie mogłam uwierzyć w to, że... rozwaliłaś paczkę przyjaciół, która mogła konkurować z Huncwotami. Albo to mnie pamięć myli, albo mnie zasmuciłaś. Mam jednak nadzieję, że przełamująca się Pip poprosi o pomoc i wszystko będzie dobrze.

    Niezwykle zaciekawił mnie wątek Septima i Silvera i cholera, dziewczyno, ale może uchylisz rąbka misternie tkanej tajemnicy? Borze zielony, daj mi chociaż okruchy, bo jeszcze trochę i przez Gryfonkę nie będę mogła spać po nocach!

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Niedługo przeczytam, ale teraz pochwalę ten cudowny szablonik <3

    OdpowiedzUsuń