„I am your law, I am
your scar,
I am your trust. Know
me by name –
Shepherd of fire.”
***
Antoinette to, Antoinette tamto. Staram się słuchać wszystkiego, co mówią
ludzie, których uważam za dobrych znajomych, a nawet za przyjaciół z Domu Lwa. Słowa
jednak luźno wpadają jednym uchem i wylatują drugim, nie pozostawiając po sobie
śladu. W rezultacie już po raz któryś kiwam głową i uśmiecham się głupio, mając
nadzieję, że wyglądam, jakbym zrozumiała wszystko. Gorzej, gdyby ktoś zapytał o
szczegóły albo próbował wdrożyć mnie w rozmowę. O czym? Nie mam zielonego
pojęcia. Pewnie o Quidditchu, o rozgrywkach, o treningach, o Hogwarcie, o tym,
jak minęły wakacje… Mi zbyt szybko, ale nikt nie musi wiedzieć. Choć z drugiej
strony, to tęskniłam za przesiąkniętymi magią murami zamka, mimo że nie należę
do najlepszych uczennic. Pamiętam, że jako mała dziewczynka – a było to jeszcze
przed pierwszym lotem na miotle – marzyłam o byciu potężną, wszechmocną
czarownicą. Merlinem w spódnicy. Babcia czytała mi legendy znamienitych
pisarzy, a ja chłonęłam niesamowite historie niczym gąbka, pragnąc ukraść jej
różdżkę i czarować. Czarować ile się da, czyniąc przy tym dobro i stając się
bohaterką większą niż słynny Harry Potter, którego dzieje spisano już do
każdego nowego podręcznika o historii magii, Wielkich Czarodziejskich Kronik i
bajek dla dzieci – w tym ostatnim przypadku w łagodniejszej wersji.
– An, łap. – Alex rzuca mi
czekoladową żabę, którą chwytam pewnie, ale w ostatnim momencie.
– Dzięki. – Posyłam
przyjacielowi uśmiech i, nie czekając na zachętę, podważam paznokciem pokrywkę
pięciokątnego, złotego opakowania. Brązowy, słodki płaz wyskakuje prosto na
moją dłoń, a stamtąd wędruje do ust, gdzie nieruchomieje. Naprawdę szkoda mi
ludzi, którym żal zaczarowanych żab – przecież one są pyszne! Niestety z reszty
jestem znacznie mniej zadowolona i marszczę nos.
– Harry Potter – wzdycham. –
Ktoś chce?
– A jakie zdjęcie? – Gary pochyla
się nade mną, żeby obejrzeć kolekcjonerską kartę. – E, to mam już. – Macha ręką
i wraca na miejsce.
– Żartujesz? Ile on ma niby kart? – Czuję się na tyle
oburzona, że wciskam swój „bonus” w szparę między siedzeniami, aby tylko nie
patrzeć na nudnego bruneta z blizną w kształcie błyskawicy na czole.
– A co, zazdrościsz? –
Melissa parska śmiechem. – Występuje w wielu kolekcjach limitowanych. Wiem, bo
mój kuzyn zbiera i niedawno pokazywał mi swój klaser. Ma tego naprawdę mnóstwo.
– Och – mruczę z niechęcią. –
Ciężki jest żywot gwiazdy.
– Nie martw się, ciebie też
kiedyś spotka taki los. – Kevin puszcza mi perskie oczko, a ja wzruszam
ramionami.
– Ale mi nie zależy! A wręcz
przeciwnie – prycham. – To znaczy może w quidditchu zamierzam odnosić sukcesy,
ale…
– Już nie udawaj, że nie kusi
cię sława, to, żeby ludzie o tobie gadali i tak dalej – wtrąca najstarszy
Zachary. Ty świnio, myślę i mówię:
– Już lepiej zamilcz –
odpowiadam karcąco.
– Taka prawda, gwiazdko.
W przedziale zapada krępująca
cisza. Słowa Gary’ego pozostawiają niesmak i gdybym go nie znała, miałabym
prawdziwą ochotę zasadzić mu mocnego kopniaka w tylnią część ciała. Nie
zazdroszczę Harry’emu, który oprócz tego, że był znakomitym szukającym, był
również ucieleśnieniem dobra. Wolę się skupić na swojej nieidealności i
rozwijać talenty.
– Może chcesz stąd wyjść? –
pyta Alexander brata poważnym tonem. – Bo wiesz, zawsze umiesz struć atmosferę
głupią docinką.
– Dajcie spokój! Wcale nie
miałem zamiaru obrazić An. Po prostu każdy wie, jaka jest. – Gary przewraca
oczami, a jego policzki oblewa rumieniec.
– To znaczy jaka?
Rozkapryszona zołza? Nieważne – rzucam.
I tak oto dzięki głupiej
czekoladowej żabie powróciłam na ziemię z chmur. Rycerska postawa Alexa nawet poprawiła
mój nastrój. Zajmowałam środkowe miejsce i mogłam brylować, i zabawiać
towarzystwo – jak co roku w podróży do Hogwartu…
– Dla Kevina, Melissy i
ciebie to już ostatni wyjazd do szkoły, więc może postarajmy się, żebyście go
zapamiętali – mówię do Gary'ego. Zawsze miałam z nim napięte stosunki, ale
tolerowaliśmy się i stawaliśmy w swojej obronie, jeśli chodziło o niesnaski w
drużynie. Gary respektował mnie, po prostu nie liczył się ze słowami.
– Tak, dlatego wziąłem coś
specjalnego – odpowiada. Wstaje i zdejmuje z półki swój plecak, a z niej
wyciąga musztardową butelkę o bardzo szczupłej szyjce. Napis na etykiecie i
formuje, że jest to miodowy syrop, ale wątpię, aby Gary chciał nas poczęstować
słodkim lekarstwem na przeziębienia. Wyciąga korek i daje powąchać siedzącemu
obok bratu.
– Ohyda. – Alex odsuwa głowę.
– To przecież Ognista Whisky...
– A co, myślałeś, że miód? – pyta
Gary z szelmowskim uśmiechem. Melissa wzdryga się nerwowo. – Po cztery, pięć
pociągnięć na naszą szóstkę.
– Nie wiem, czy to dobry
pomysł... – burczy moja ciemnoskóra koleżanka. – Nie możemy się upić przed
wieczerzą...
– Minęły dopiero dwie godziny
od wyjazdu, bez przesady. A jak będzie śmierdzieć alkoholem, użyjemy paru
zaklęć i po sprawie.
– Ja tam chętnie skosztuję –
mówi Kevin, a nasz ścigający, James, przytakuje mu i zaciąga pluszowe zasłonki
od strony korytarza. Reszta się nie sprzeciwia, choć osobiście mam nieco
mieszane uczucia. Co by było, gdyby McGonagall odkryła, że uczennica z tak
słabymi wynikami uczestniczyła w pociągu w popijawie? Ach, nieważne.
– Żeby nie było nudno,
butelka będzie krążyć wokół. I każdej kolejnej osobie zadajemy pytanie
zamknięte. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, pijemy, jeśli negatywna, podajemy
ognistą dalej. Co wy na to? – proponuje Gary. Zgodnie się zgadzamy z nadzieją,
że będzie wesoło.
– Dobra, więc zaczynam. –
Najstarszy Zachary podaje trunek Melissie. – Umówiłabyś się na randkę z
Creewsem?
Chociaż Melissa ma zupełnie
czarną, piękną skórę, odnoszę wrażenie, że czerwienieje ze złości. Kevin daje
Gary'emu kuksańca, ale chyba i tak ciekawi go odpowiedź ścigającej. Niestety,
ta nie upija łyka i wciska butelkę mi. Cóż, przynajmniej mam szansę napić się z
butelki niepokalanej niczyją śliną.
– An. Zgadamy się i skopiemy
Gary'emu cztery litery?
Z satysfakcją pociągam łyka
Ognistej. Piłam ją w życiu parę razy, ale ten smak za każdym razem był coraz
bardziej odurzający. Gorzkie, palące okropieństwo spływa mi wzdłuż gardła.
Wszyscy śmieją się z mojej skwaszonej miny.
– Paskudne – stwierdzam i
podaję alkohol Jamesowi. – Chcesz pić to świństwo?
Brunet wzrusza ramionami i
wypija odrobinę Whisky. I tak butelka krąży z rąk do rąk, i padają coraz
śmieszniejsze pytania. Dzięki zabawie dowiaduję się, że Alex nadal trzyma w
dormitorium swojego pluszowego misia, z którym nie chciał się rozstać w
pierwszej klasie. Do łez doprowadza mnie fakt, że Gary nie zaprzeczył, iż
wyobrażał sobie nago jakąś nauczycielkę – tylko nie chciał powiedzieć,
którą. Teraz już zawsze będę mu to wypominać. Po około pół godzinie Ognista się
kończy. Łącznie upiłam cztery drobne łyki, pięć razy odmówiłam. Czuję lekkie
szumienie w głowie, bo nie jestem przyzwyczajona do picia. Kevin otwiera okno i
rzuca jakieś zaklęcie, dzięki czemu w pomieszczeniu pachnie świeżymi kwiatami…
– Śmierdzi mugolskim
odświeżaczem powietrza. – Gary się krzywi.
Zaraz po skończeniu zabawy do
przedziału wpada kilka dziewcząt z młodszych klas. Kiwają na mnie i na Melissę
z respektem, a potem zaczynają się przymilać do chłopców. A więc to dobry czas,
by rozprostować nogi i zobaczyć, co u Anastazji. Moja sówka to niemiłosierna,
zazdrosna przylepa. Nigdy nie widziałam bardziej zaborczego i strachliwego
zarazem ptaka.
Na podłodze wąskiego
korytarza leżą podarte opakowania po słodyczach i papierowe samoloty. Co roku
grupa hogwarckich łobuzów robi w pociągu bałagan, aby zrobić na złość
prefektom. Przechodząc koło przedziałów staram się nie wsłuchiwać w rozmowy i
śmiechy, i nie zaglądać w szyby. Nie interesuje mnie, kto z kim siedzi albo czy
patrzą na mnie. Przyśpieszam kroku i wreszcie trafiam do punktu bagażowego,
gdzie przebywają także zwierzęta. Nie jest to najjaśniejsze albo najcichsze
miejsce – sowy pohukują, koty miauczą i ktoś najwyraźniej wpadł na ten
sam pomysł co ja, bo słyszę słodki, pieszczotliwy głos między kuframi i
zamkniętymi klatkami dla pupilów. Mijam parę rzędów zabezpieczonych bagaży i
zauważam Christinę Valley, swoją współlokatorkę. Nastolatka siedzi na podłodze
i bawi się ze swoją czarną kotką. Przełykam ślinę i zdobywam się na suche
„cześć”, bo nie chcę bezczelnie przejść obok.
Christina machinalnie obraca
głowę i jej pogodna mina od razu gaśnie. Wierz mi, też chciałam uniknąć takiego
spotkania, myślę. Dziewczyna ma celtycką urodę – jasny, różowy odcień skóry,
twarz obsypaną drobnymi piegami i jasnobłękitne oczy. Włosy, odkąd pamiętam,
obcina do ramion, a od czwartej klasy przyciemnia marchewkowe kosmyki do
ciemnej miedzi. Nosi również grzywkę i ma mały, zadarty nos.
– Cześć – odpowiada sucho. –
Co tu robisz?
– Eee… przyszłam do
Anastazji. A ty nie powinnaś być na zebraniu prefektów? – pytam głupio,
wskazując palcem na przypiętą do szaty odznakę. Zwykle w towarzystwie znajomych
bywam dla Christiny niemiła, ale teraz, kiedy jestem z nią sam na sam, odczuwam
wyrzuty sumienia.
Ona zresztą nie zachowywała
się lepiej, naśmiewając się z każdej mojej potyczki na lekcjach.
– Już było – mówi szybko. –
Przyniosłam Daisy trochę kocich ciasteczek. – Na dowód swoich słów wpycha do
pyszczka kocicy jedno z nich.
– Aha… Słuchaj…
– Antoinette…
Zapada milczenie. Niezręczna
sytuacja sprawia, że najchętniej odwróciłabym się na pięcie i uciekła, gdzie
pieprz rośnie. Christina rumieni się.
– Chyba już pójdę, bo słyszę
Anastazję. Wie, że tu przyszłam i zaczyna wrzeszczeć.
Rudowłosa kiwa głową.
– Nie zatrzymuję cię. A tak w
ogóle, to życzę ci udanego nowego roku szkolnego.
Przez moment ją
obserwuję i ze zdziwieniem zauważam, że nachmurzony wyraz jej owalnej
twarzy przełamuje delikatny uśmiech, jak promyk słońca. Szukam w tym uśmiechu
cienia fałszywości, ale go nie odnajduję.
– Ja tobie też – odpowiadam
cicho i unoszę kąciki ust. Wiem, że Christina tego nie potrzebuje, bo jest
jedną z najlepszych uczennic w Hogwarcie i zgarnia same wysokie oceny. Założę
się, że na jej wynikach z ostatnich egzaminów roiło się od wybitnych, a samą
kartę otrzymała w złotej kopercie. Nie potrzebuję mieć w niej koleżanki. Ale z
drugiej strony zaczynam myśleć, że wraz z przedostatnim wyjazdem do Hogwartu
czas dorośleć i naprawić parę rzeczy, zwłaszcza kilka znajomości, beznadziejnie
poprowadzonych od samego początku. Jeśli nie zmienię do jutra zdania, zacznę
stawiać nieśmiałe kroki w tym kierunku.
Perspektywa Antoinette
Perspektywa Antoinette
*
Frank Vigier przybył do
Hogsmeade przed szóstą. Ponieważ w liście z Hogwartu proszono go, aby zjawił
się wraz z przybyciem uczniów, najpierw udał się do pubu pod Trzemia Miotłami,
gdzie zamówił dużą wodę goździkową. Nie smakowała mu wybornie, była intensywna,
ale działała odprężająco i pozostawiała w ustach miłą, piekącą słodycz. Mężczyzna był bardzo zmęczony po pełnym napiętym
dniu w Ministerstwie Magii; po raz pierwszy, odkąd rozpoczął pracę w
Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów, nie mógł niczego ogarnąć i skupić
się na ważnych dokumentach. Protegowani ciągle przychodzili, pytali o terminy i
żądali pochwał przy przedstawianiu swoich pomysłów na zebraniu, a jego najzwyczajniej
w świecie bolała głowa… Kilka osób dostało od niego ochrzan, później kazał wszystkim
wrócić do swoich biurek i sam zamknął się w biurze z niecierpiącymi zwłoki
pismami oraz resztkami chłodnej kawy. W dodatku wisiał nad nim cień
konieczności wybrania się do szkoły córki. Zamiast wrócić do domu, włożyć miękkie
kapcie i zjeść ciepły obiad, z ciężkim sercem udał się do Szkocji.
Nie miał za złe Antoinette
tych kiepskich stopni, raczej sobie zarzucał brak rodzicielskich reprymend i
przyzwalanie nastolatce na wszystko, na co żywnie miała ochotę. Był zbyt
wyrozumiałym ojcem, ale już nie umiał tego zmienić, bo nie zareagował w porę,
choć doskonale wiedział, że miga się od nauki i większość czasu przeznacza na
treningi. Traktowała Hogwart jak miejsce do szkolenia się do przyszłej gwiazdy
quidditcha, tak jakby inne obowiązki zupełnie nie istniały. Wiedział również,
że Antoinette ma swój rozum i wkrótce dorośnie, a potem wyfrunie z rodzinnego
gniazda w pogoni za marzeniami, wobec tego miał nadzieję, że niskie wyniki z
czerwcowych egzaminów rozbudzą ją i zagnają do podręczników.
Stosunki z córką Frank miał
różne. Kiedy była młodsza, opiekę nad nią powierzał głównie swojej matce, a sam
poświęcał się pracy i nie poświęcał
Antoinette wiele czasu. Czasami w ogóle nie czuł się jak ojciec, ale starał się
chociaż w niedziele zabierać dziewczynkę na spacery. W wyjątkowo trudnym dla
niej okresie dorastania mieli wiele niepotrzebnych scysji. Nieraz zachowywali
się jak przyjaciele i Antoinette była szczera oraz roześmiana od ucha do ucha,
a kolejnego dnia stawała się milcząca, zamknięta w sobie i uciekała do koni. To
oczywiste, że doskwierała mu tęsknota, gdy wyjeżdżała do Hogwartu, ale już za
czwartym i piątym razem miał wrażenie, że przez całkowicie wymsknęła mu się z
rąk. Byli inni pod względem charakteru, rzadko pisywali sobie listy, a ich
relacjom było bardzo daleko do doskonałości. Jedyną rzeczą, która podtrzymywała
ich więź, poza faktem, że stanowili rodzinę, było wspólne zamiłowanie do
quidditcha. Nadal miło wspominał letni wyjazd na Mistrzostwa Świata w
Quidditchu. Dzięki swojej posadzie w Ministerstwie Magii Antoinette miała
możliwość wstąpić za kulisy, by przywitać się z zawodowymi graczami. Pamiętał
jednak, że najbardziej ekscytowała się samymi rozgrywkami, a widok jej
czerwonych od emocji policzków i błyszczących oczu sprawiał, że serce rosło mu
z miłości.
Kątem oka zauważył zbliżającą
się kelnerkę – młodą, kształtną czarownicę o życzliwym uśmiechu. Biała koszula
z bufiastymi rękawami zdobionymi koronką podkreślała jej brzoskwiniową cerę i
jasne włosy upięte w kok. Spodobała się Frankowi przy składaniu pierwszego
zamówienia, ale nagle pomyślał, że dziewczyna odrobinę przypomina Antoinette i
nie może być od niej wiele starsza – może cztery lub pięć lat, wobec czego
chwilowe zauroczenie prysło jak bańka mydlana. Czasem zwracał uwagę na kobiety,
był zwyczajnym mężczyzną, jednak ustatkowanie się z jakąś uważał za niemożliwe.
Po tym, jak odeszła od niego żona, postanowił, że nie założy drugiej rodziny.
Przed czternastoma laty przeżył tragiczne rozstanie i nie chciał się już nigdy
angażować. Co prawda wplątał się w dwa niewinne romanse z kilkuletnim odstępem,
ale było to przed nowym tysiącleciem i oba związki zakończył, zanim jego partnerki
zaczęły oczekiwać większego oddania i budowania trwałej znajomości.
– Coś jeszcze panu podać? –
zapytała uprzejmie jasnowłosa czarownica. W ręku dyskretnie trzymała mokrą
gąbkę i przymierzała się do wytarcia sąsiedniego stolika, na którym zastygło
parę kropelek gęstego soku owocowego.
Frank pokręcił głową.
– Nie, nie, dziękuję –
odpowiedział i spojrzał na zegarek oplatający jego nadgarstek. – Myśli pani, że
Express Hogwart wkrótce wjedzie na stację?
– Tak przypuszczam. –
Wzruszyła ramionami. – Zwykle przyjeżdża za dwadzieścia siódma… jest pan
profesorem? – Głos kelnerki zabrzmiał podejrzliwie. Dosyć niechętnie pochyliła
się, by przetrzeć drewniany, zapaskudzony blat.
– Nie jestem – rzekł
zaskoczony Frank. – Muszę się wybrać do szkoły w sprawie córki. Dziękuję za
pyszną wodę goździkową i do widzenia. – Uznał, że takie wyjaśnienie wystarczy obcej kobiecie. Wsunął pod pustą szklankę dwa sykle w
ramach napiwku i wstał, żeby założyć elegancką szatę.
– Och, rozumiem. Zapraszam
ponownie w przyszłości – mruknęła zawstydzona czarownica i ścisnęła gąbkę w dłoniach. Parę kropel wody spadło na jej ciemną suknię z grubego materiału.
Frank
podniósł teczkę i opuścił karczmę. Jeszcze pół godziny wcześniej w najlepsze
świeciło słońce, ale wraz z nadchodzącym wieczorem nad Hogsemade zawisła czarna
chmura i zaczęło obficie padać. Prawdopodobnie cały dzień pogoda zmieniała się
niczym w kalejdoskopie, jednakże Frank, który pracował w podziemiach
Ministerstwa Magii, mógł się tego jedynie domyślać, zwłaszcza że o pogodzie z
nikim wcześniej nie rozmawiał. Wyjął różdżkę.
– Plurello – wyszeptał, wytwarzając wokół
siebie niewidzialną barierę, którą omijały krople deszczu. Zdecydował wybrać
się do zamku spacerem, ale nagłe podenerwowanie i zażenowanie sprawiało, że
mimowolnie przyśpieszał kroku. Przypuszczał, że rozmowa z dyrekcją może się
okazać niezręczna. Odbędzie się ona przed czy po Wielkiej Uczcie? Frank chciał
mieć to za sobą i wrócić do domu. I to ze względu na samą Antoinette, bo uważał
pierwszy września za dzień, który powinien być przeznaczony tylko dla uczniów i
nieść za sobą posmak przygody oraz oczekiwania na nowe wyzwania, ale najpewniej
zdaniem Minervy McGonagall, która w porozumieniu z Ministerstwem Magii
wprowadziła w ostatnich latach wiele zmian, niektórzy na to nie zasługiwali. Z
drugiej strony uznał to za słuszność, ponieważ egzaminy po piątym roku w dużej
części zaważały na przyszłości młodego czarodzieja. Trochę chciało mu się
śmiać, gdy wyobraził sobie skruszoną, czerwoną ze wstydu i uniżenia córkę.
Szedł tam jednak po to, aby ją wesprzeć i… kazać wreszcie brać odpowiedzialność
za swoje czyny.
Dotarł
pod zamkowe bramy, które były otwarte i wśliznął się na teren Hogwartu. Jako
nastolatek utożsamiał zamek z drugim domem, a teraz poczuł się jak niechciany
intruz, kolejny z tysięcy absolwentów, którzy rzadko wspominali szczęśliwe lata
szkolne, ciągle gonieni przez dorosłe życie. Co uznał z satysfakcją, to fakt,
że po dwóch i pół dekadach od opuszczenia Hogwartu potężna budowla nadal
wzbudzała zachwyt.
Czas zmierzyć
się z problemami mojej małej An, pomyślał z westchnieniem.
*
Antoinette
wsiadła do powozu ze swoimi przyjaciółmi. W ciągu zaledwie dwóch minut od
przejścia z peronu do zabudowanej karocy włosy zdążyły jej namoknąć, ale Gary
troskliwie je osuszył, jakby w zadośćuczynieniu za nieprzyjemne komentarze pod
adresem dziewczyny sprzed kilku godzin.
– Po
prostu nie chcę, żebyś się rozchorowała i nawaliła na treningach – powiedział,
widząc jej pytające spojrzenie. Melissa cicho zagwizdała, a Alex zacisnął zęby.
–
Jasne – prychnęła Antoinette i klepnęła najstarszego Zachary'ego w bark. – Tyle
że teraz mam strasznie napuszone włosy.
–
Słabe to zaklęcie – zachichotała Melissa. Jej kruczoczarne, ciasno zaplecione
warkoczyki również były wilgotne.
– Jak
zwykle mnie nie doceniacie. Dlaczego zawsze musi padać na rozpoczęcie szkoły?
Jakieś cholerne fatum.
– Dobrze,
że wynagrodzi nam to pyszna kolacja od tych małych skrzacich wypierdków –
mruknął James.
– Oj,
dajcie spokój. Ja to się martwię tym, co usłyszę w gabinecie. – Antoinette
opuściła ramiona z posmutniałą miną. Opowiedziała Gryfonom pod koniec podróży o
swoich miernych wynikach i warunkach, jakie przewiduje.
–
McGonagall rzuci cię tylko na pożarcie trytonom.
–
Filch przypnie cię za kostki w swoich nieużywanych od dziesiątek lat lochach.
– McGonagall
jest straszna, zawsze się jej bałem… nie zaznasz żadnej taryfy ulgowej, Pippo.
– No
tak... dzięki za wsparcie – odrzekła z przekąsem, ale była w dobrym nastroju
dzięki tym żartom.
Powozy
jechały powoli, ale dla Antoinette i tak zbyt szybko. Głośne chrobotanie kół po
drodze wyłożonej kocim łbem wyprowadzało ją z równowagi, ale gdy zaczęła
intensywniej myśleć o małym zebraniu, odpłynęła. Miała nadzieję, że jej ojciec
zdoła przybyć na czas. Z drugiej strony sama naważyła piwa i wysłuchanie
reprymendy byłoby wygodniejsze bez obecności rodzica.
Naprawdę
myślała, że były osoby, którym egzaminy poszły gorzej. Olać to, pomyślała i
odwróciła głowę od zakratowanego okienka, za którym ciemność przecinały strugi
deszczu i małe punkty świateł z oddalonego zamku. Choć nigdy by się do tego nie
przyznała, tęskniła już za Zielonym Wzgórzem, błogim lenistwem i charakterystycznym
zapachem stajni... Jedynie perspektywa nadchodzącego sezonu sportowego
podnosiła ją na duchu. Alex, jakby wyczuwając jej stres, złapał dyskretnie
chłodną dłoń przyjaciółki i trzymał, dopóki dorożka się nie zatrzymała.
–
Dzięki – wymamrotała z zawstydzeniem Antoinette i wyskoczyła z powozu jako pierwsza,
a za nią Melissa i chłopcy.
Młodzi
adepci magii zaczęli wsypywać się do zamku jak chmara rozszalałych os
ciągnących do ula. Szczególnie młodsi, rozbrykani uczniowie nie przejmowali się
z panowaniem nad entuzjazmem, witając wesołymi okrzykami Hogwart.
– No,
w końcu będzie żarcie! – zawołał jakiś krępy Puchon. Przepchnął się obok
Antoinette, jakby się obawiał, że nie zdąży zjeść tyle, ile zamierzał.
–
Najpierw nudna ceremonia przydziału, głąbie. – Jego zapał ostudziła koleżanka.
Antoinette nie lubiła tej części uczty powitalnej. Właściwie żaden starszy
uczeń nie lubił, bo choć nie trwała długo, dla głodnych uczniów nawet dziesięć
minut ciągnęło się w nieskończoność. Jak co roku pierwszoroczni mieli
przepłynąć przez jezioro z przyjaznym pół-olbrzymem Hagridem, gajowym i
strażnikiem kluczy, i zjawić się w Wielkiej Sali, pełni oczekiwania i
niepewności co do tego, czyje godło będą nosić na piersi. Antoinette pamiętała,
że nie przykuwała uwagi do domów, ale miejsce w Gryffindorze przyjęła z
radością. Jej ojciec uczył się w Ravenclawie, podobnie jak babcia Ursula, która
nieco zbzikowała na starość, natomiast jej dziadek, którego nie zdążyła poznać,
spełnił rodzinny obowiązek i wylądował w Slytherinie. An dowiedziała się o tym
nie przypadkiem; w jej domu dbano o pamięć zmarłych, a pani Ursula posiadała
całe rodzinne kroniki i drzewa rodowe wraz z portretami sięgającymi aż do 1560
roku. Antoinette była dumna z faktu, że jej rodzina była od pokoleń mniej lub
bardziej związana z quidditchem. Czystością krwi nie przejmowała się głównie ze
względu na małe umiejętności magiczne, ale również przypisywała chlubienie się
stopniem magii płynącej w żyłach nikomu innemu jak Ślizgonom.
Kiedy
weszła po kamiennych schodach i wstąpiła wraz z innymi uczniami do rozległego,
pachnącego starością i dywanami holu, trochę wbrew sobie przyznała, że brakowało
jej tego miejsca. Przepych ozdób jak zwykle przytłaczał, ale wewnątrz panował
dość romantyczny nastrój ze względu na zapalone pochodnie.
– Antoinette,
tutaj! – Frank Vigier górował nad tłumem, niczym jastrząb wypatrując za swoim
celem. Gryfonka opuściła zmierzających do jadalni znajomych i podbiegła do
ojca.
–
Tato! – zawołała i lekko uścisnęła mężczyznę. – Fajnie, że jesteś – mruknęła. Zauważyła,
że obok niego stało jeszcze kilku dorosłych, szukających w tłumie swoich
pociech. – Co mamy zrobić?
–
Musimy się udać do gabinetu dyrektorki, tam będzie na nas oczekiwać opiekun twojego
domu. To oni mają zrobić krótkie zebranie, a potem udasz się chyba na ucztę.
Antoinette
westchnęła z ulgą. Myśl, że to Edwin Earley, a nie Minerva McGonagall, wyda
swój osąd, bardzo ją ucieszył. Profesor Earley przybył do Hogwartu na miejsce Horacego
Slughorna i od kilku lat nauczał eliksirów. Był sześćdziesięcioletnim, niskim
człowiekiem z kępką siwych włosów i miał drobny, zadartym nos. Miękł na każdy
uśmiech i wymuszane łzy, a Gryfonów, którym zdarzało się chodzić do niego ze
skargami lub kłopotami, częstował słabą herbatą oraz ciastkami. Nic nie mogło
się nie powieść. Z tą myślą gnała przez korytarze z wesołą miną, a potem uwiesiła
się na ojcowskim ramieniu i opowiadała mu o podróży.
– An,
czy ty czasem trafiłaś na fasolkę Bertiego Botta o smaku whisky?
–
Och. Czemu?
– Bo
twój oddech pachnie dziwnie alkoholowo. Masz. – Frank wepchnął do dłoni córki
jednego z miętowych cukierków, które zawsze nosił w kieszeni.
W
okrągłym gabinecie dyrektorki czekało dwóch opiekunów domu. Jednym z nich była
Pomona Sprout, a drugim...
– To
jest ten stary i wymemłany profesor
Earley? – wyszeptał do córki Frank.
– Nie
– wybąkała An, mierząc spojrzeniem wysokiego, młodego mężczyznę o burzy
ciemnoblond włosów, mocnych, regularnych rysach twarzy i ciepłych, błękitnych oczach.
Czuła, jak jej ciało przejmują dreszcze strachu. Kojarzyła, że ów czarodziej
przez ostatnie pół roku odbywał nauczycielskie praktyki, a Flitwick ustąpił mu pierwszą
i drugą klasę. Ale czy to możliwe, aby...
–
Witam państwa, proszę usiąść – zwrócił się do Vigierów. – Proszę czekać na
swoją kolej, to potrwa krótko – powiedział reszcie.
Antoinette
i Frank usiedli na zwykłych krzesłach przed małym, prostokątnym stolikiem
postawionym z dala od pulpitu dyrektorki. Profesor, którego imię rozpaczliwie
próbowała sobie przypomnieć Gryfonka, usiadł naprzeciwko nich i po odnalezieniu
jakichś dokumentów wyratował ją z opresji.
–
Nazywam się Simon Winfield i na czas nieokreślony będę pełnił rolę opiekuna
Domu Lwa – oznajmił, a w jego głosie rozbrzmiała duma. – A to spotkanie
oczywiście odbywa się z polecenia i za pośrednictwem szanownej dyrektorki
McGonagall.
Antoinette
otworzyła usta, żeby wystrzelić szereg pytań, ale ojciec szturchnął ją czubkiem
buta w kostkę. Popatrzyła na niego z urazą. – Panna Vigier i pan Vigier, jak
mniemam? – zapytał. Oboje przytaknęli. Antoinette rozejrzała się po wytwornym
gabinecie, aby tylko nie patrzeć na nauczyciela.
– Hm,
spójrzmy… – Trzymał w ręku kartę z jej wynikami. Nastolatce zaschło w ustach z
wrażenia. Pozytywnego i negatywnego jednocześnie. Profesor Winfield zmarszczył
brwi, a Antoinette, wpatrzona w bruzdę między jego oczami, zrobiła się blada na
myśl, że to na widok nędznej oceny z zaklęć – przedmiotu, którego nauczał.
–
Zapewne zdaje sobie pani sprawę z powagi tej sytuacji?
– Tak
– wychrypiała. Wyprostowała plecy, aby wyglądać poważniej.
– Czy
słabe oceny z sumów to rezultat wyrzeczeń samodzielnego odrabiania lekcji na
rzecz pozycji w drużynie quidditcha? – spytał bez skrępowania, a z Antoinette
uleciało całe powietrze. Poczerwieniała ze złości.
– Nie
przyłożyłam się do nauki, ale nie ze względu na quidditcha. Po prostu nie
chciało mi się siedzieć z nosem w książkach – fuknęła. Nie ma szans, żebym
polubiła tego przystojnego, zarozumiałego profesorka.
– Co
pan na to, panie Vigier? – Simon przeniósł intensywne spojrzenie na Franka.
Starszy czarodziej wzruszył przepraszająco ramionami.
–
Jest mi przykro, bo wiedziałem, że moja córka jest na bakier z nauką, ale
pozwoliłem jej wkładać całe siły w treningi i mecze. Bardzo jej na tym zależy,
niemniej jednak w ciągu ostatnich dni wakacji dostrzegłem, że przemyślała
sprawę bez naciskających komentarzy z mojej strony. Chciałaby skończyć Hogwart
z pozytywnym wynikiem, a ja chciałbym, żeby dostała szansę na poprawienie się.
Myślę, że jeśli podejdzie do tego ambitnie i umiejętnie rozłoży wolne chwile
poza lekcjami, zdoła pogodzić sport z nauką, jak wielu innych uczniów.
Profesor
Winfield skinął głową z uznaniem, a w sercu Antoinette zapłonął ogrom uczuć do
ojca. Wzniosła oczy ku wysokiemu, zdobionemu sufitowi, dziękując Merlinowi za
tak wyrozumiałego ojca.
– A
czy do powiedzenia ma coś Antoinette? – Wymawiał jej imię z pełną swobodą.
–
Myślę jak tata. To znaczy ma rację. Chodzi mi o to, że… – zarumieniła się i
przyłożyła pięść do żołądka, bo dosłyszała burczenie w brzuchu – wiem, że muszę
podciągnąć w górę te oceny. Proszę o taką możliwość… – znów spojrzała na
nauczyciela. Uśmiechnął się szczerze, co ją rozbroiło.
– W
takim razie podpiszmy ten papierek i miejmy to za sobą. – Podsunął Vigierom
pergamin z ręcznie napisanym tekstem. Nosił tytuł „warunek” i informował o
przystąpieniu do egzaminów poprawkowych z przedmiotów, z których Antoinette uzyskała
niezadowalające wyniki. Koniec stycznia wydawał się odległy, a groźba wydalenia
ze szkoły dziwnie zabawna, więc Gryfonka podpisała się pod notką, podobnie jak
jej ojciec.
–
Przepraszam, ale co się stało z panem Earley’em? – Mieli już odejść, ale
Antoinette postanowiła zaspokoić swą ciekawość.
– To
dość skomplikowana sytuacja i nie jestem upoważniony, aby mówić o niej uczniom.
Jednakże profesor Earley jest obecnie niedysponowany, a ja objąłem stanowisko
nauczyciela zaklęć na pełen etat i otrzymałem propozycję zostania opiekunem
twojego domu. Zaś za profesora Flitwicka opiekunem Ravenclawu zostanie nowy
nauczyciel eliksirów. I tak zamyka się okrąg – odpowiedział uprzejmie, po czym
wstał i uścisnął dłoń Frankowi. Antoinette wymamrotała ciche „dziękuję” i wraz
z ojcem zwróciła się ku drzwiom wyjściowym.
Kiedy
zeszli po krętych, kamiennych schodach, Antoinette nieoczekiwanie wtuliła się w
ojca, przykładając twarz do miękkiego, pachnącego perfumami swetra, który nosił
pod rozpiętą szatą. Frank, nieco zdumiony, objął córkę i ucałował czubek jej
głowy.
–
Skarbie? Wszystko w porządku? – wyszeptał.
–
Kocham cię. Zbyt rzadko ci to mówię i piszę, ale tak jest.
–
Wiem, córeczko. Przecież wiem. Ja ciebie też kocham. Najmocniej na świecie.
Antoinette
zadarła wysoko brodę, by popatrzeć na rudowłosego czarodzieja.
– Nigdy
nie powiedziałeś, że się za mnie wstydzisz – powiedziała cicho i z
wdzięcznością.
– Bo
tak nie jest, ale dopilnuj tej nauki. To dla twojego dobra. Zacznij przełamywać
lody i lubić to, co niekoniecznie ci odpowiadało dotychczas. Dorastasz, stajesz
się niezależna, ale wymagam, abyś szkołę ukończyła – odparł ze śmiechem.
–
Wreszcie jakiś rozkaz. Obiecuję, że go wypełnię.
Na
jeden ulotny moment przymknęła oczy. Trwali w uścisku, rozkoszując się tą
bliskością.
***
Hej ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. Z komentarzem wpadnę później
Jest Simon. Mrrr... :D. Dotychczas w moim rankingu wygrywał Septim. Na pierwsze miejsce przesuwa się Simon. Obaj panowie są interesujący. Trudny wybór.
UsuńZobaczymy czy An poprawi oceny. Ktoś albo coś może ją rozproszyć.
Pozdrawiam ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńHej;) Kiedy pojawi się nowy rozdział?^^
UsuńRobisz szablony na zamówienie? ;]
ale się cieszę, że już nowosc,tyle czekałam. przeczytałam wcześniej, ale w trakcie egzaminów rzadko cokolwiek komentowałam. Notka mi się podobała. Lubię sposób, w jaki łączysz perspektywę różnych bohaterów, tak nietypowo; np. to, jak pokazujesz ojca Antoinette, podobało mi się. Myślę, że nawet jeśłi dużo o tym nie mówią, relacja miedzy nim a córką jest naprawdę mocna:) no i podobała mi się pierwsza konfrontacja Antoinette i Simona. Dobrze się zachował wobec niej; nie był zbyt surowy, ale to, co ważne, powiedział; dziewczyna ma ciężką sytuację, ale myślę,że z niej wybrnie, nie sądzę, by chciała zaprzepaścić swoją przyszłoość. chyba to była kwestia lenistwa:P trochę zdziwiło mnie, że grupka uczniów postanowiła pić w pociagu, a nawet jeśli -to myślałąm, że dowiemy się czegoś bardziej kompromitującego albo że będzie miało to jakiejś większe konsekwencje; mam wrażenie, że to taki niedokończony pomysł., no chyba że jeszcze do tego wrócisz w następnej notce:) Na którą czekam z niecierpliwością i liczę, że będize w niej więcej złych charakterów xDxD no i na Tedzie mogłąbyś coś dodać, hm?:p zapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno.
OdpowiedzUsuńFajnie znów wrócić do tej historii :)
Ciekawie jest patrzeć na spotkanie An i Christine. Widzę, że ich relacje są dość niezręczne, ale rudowłosa zachowała się całkiem miło. I podobał mi się opis Christine.
Fragment oczami Franka bardzo ciekawy. Widać, że choć chwilami jest niezadowolony z poczynań córki, to jednak bardzo ją kocha. Ładnie powiedział o niej do wychowawcy. Simon też się dobrze sprawdził. Rozśmieszyło mnie to, jak myślała o nim An xD
Pozdrawiam i również czekam na nn o Tedzie ^^
Aha i jeśli jesteś jeszcze zainteresowana moją historią o Śnieżce, zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział na www.basniowa-pozytywka.blogspot.com :)
UsuńAch te relacje Antoinette i Franka...Podoba mi się ich relacja.:)
OdpowiedzUsuńBym napisała coś więcej ale już po 1... A znowu miałam iść wcześnie spać
Kiedy nowy rozdział?
lily-evans-i-james-potter.blogspot.com
Dzięki, że pytasz, bo rozdział już niebawem :) A tak, relacje Franka z córką nie są idealne, ale oboje bardzo się kochają.
UsuńDobrze, że mi przypomniałaś o tym odcinku ^^. Wiem, że ci obiecywałam już jakiś czas temu, ale pamiętałam o rozmowach, bo wisiały w obserwowanych, a o Gryfonce zapomniałam.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak, właśnie nadrobiłam ^^. Odcinek mi się podobał, i coraz bardziej widać różnice między tą wersją a starą, choćby w stosunki An do koleżanek; tam była w dobrych, wręcz psiapsiółkowatych stosunkach ze wspóllokatorkami, tutaj natomiast jest bardziej zdystansowana, ma inne towarzystwo, i to w przeważającej części męskie. Ale ogólnie wydaje mi się dość niesympatyczną osóbką - zadziera nosa, skupia się tylko na quidditchu i wszystko inne olewa, ma dość wysokie mniemanie o sobie i bywa bezczelna. Dość trudny ma charakter, ale pewnie właśnie o to ci chodziło, bo nigdy nie wątpiłam w twoje umiejętności i wiem, że potrafisz dobrze pisać i dobrze konstruować postacie. An też jest dobrze skonstruowana, tylko po prostu muszę się przyzwyczaić do zmian, jakie poczyniłaś w jej osobowości. Mam też wrażenie, że tutaj pokazałaś, że jednak jej stosunki z ojcem nie były aż tak bliskie, jak myślałam, że jest między nimi pewien dystans, przynajmniej z jej strony, bo Frankowi ewidentnie zależy na córce, wręcz często jej za dużo pozwala i ją rozpieszcza, w końcu ma tylko ją. To nawet troszkę przykre, że An nie zawsze docenia jego troskę. Wgl bardzo polubiłam postać ojca bohaterki - wydaje się takim sympatycznym, ułożonym facetem, ma jakąś przeszłość, zapewne związaną z odejściem żony (czy w tej wersji ta kwestia matki An jest podobna jak w starej, czy coś zmieniłaś?). Ale dzięki temu jest ciekawszy. Ale go polubiłam i fragmenty o nim podobały mi się chyba najbardziej, zwłaszcza, że lubię czytać o dorosłych czarodziejach. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś pojawi.
Swoją drogą, te spotkania słabych uczniów z opiekunami domów na temat ocen to chyba twój autorski pomysł? An musiała być naprawdę kiepska, skoro aż tak się przejęto jej ocenami. Ciekawe, co będzie musiała zrobić, może korki z przystojnym Simonkiem jak w starej wersji? Wiesz, że uwielbiam Simona i mam fioła na punkcie wątków romansowych z dużą różnicą wieku. Więc na ten paring będę wyczekiwać z przyjemnością i niecierpliwością. I mam nadzieję, że fragmentów o Simonie będzie dużo <333. Jestem naprawdę ciekawa jego relacji z An, która teraz wydaje się do niego nastawiona dość negatywnie i traktuje go z pewnym przymrużeniem oka (jak zresztą prawie każdą osobę, z którą ma do czynienia).
Tak poza tym jak zwykle bardzo fajne opisy. Cieszę się, że zawsze masz ich tak dużo <3.